piątek, 10 stycznia 2014

Promise, Rozdział 4

Tego dnia reszta lekcji upłynęła w miarę możliwości spokojnie, pozwalając mi się zastanowić nad tym co przez całe zajęcia zajmowało moje myśli. Czy powinnam dzisiaj rzeczywiście spotkać się z Kevinem ? A może nie mówił tego na poważnie. Już sama nie wiedziałam co o tym myśleć. To wszystko wydawało się bez sensu. I jeszcze ten pocałunek. Na samo wspomnienie tej chwili zarumieniłam się lekko. Miał w sobie coś magnetyzującego ale gdzieś w środku czułam że bezsensownie się nakręcam i w rezultacie nie wyniknie z tego nic dobrego.
 Wróciłam do domu, gdzie ku mojemu zaskoczeniu zastałam mamę. Kiedy weszłam do kuchni, układała brudne naczynia w zmywarce.
- Cześć. - przywitałam się. Trochę zdziwiła mnie jej obecność bo zazwyczaj wracała do domu późnym wieczorem. Ostatnimi czasy nie rozmawiałyśmy zbyt często, o ile w ogóle rozmawiałyśmy.
- Cześć kochanie. Jak tam w szkole ? Wydarzyło się coś ciekawego ?
- Wszystko OK. Tak jak zwykle. - po co miałam jej mówić o tym jak się zachowała pani Peterson wobec mnie. Zapewne i tak nic by to nie zmieniło, tylko zaczęłaby się niepotrzebnie denerwować, a ja przecież nie potrzebuję niczyjej pomocy, radzę sobie.
 Spojrzała na mnie z zatroskaną miną, zamykając drzwiczki zmywarki.
- Jesteś pewna ? Wyglądasz na zmęczoną...
- Wydaje ci się. - ucięłam i powolnym krokiem ruszyłam w stronę schodów. Była dziwnie nadopiekuńcza. Nie pasowało to do niej. 
- Becca, kochanie. - zatrzymał mnie jej zatroskany głos. Wie że nie lubię tego zdrobnienia ale mimo to wciąż zdarza jej się go używać. - Wiem że ostatnio mało ze sobą rozmawiamy, przepraszam że nie poświęcam tobie i Michaelowi tyle czasu ile bym chciała, ale przecież sama wiesz że mam natłok pracy i nie jest mi łatwo. - spojrzała na mnie przepraszająco - Od śmierci waszego taty...
- Mamo. - przerwałam jej widząc co się święci, nie musi mi się spowiadać dobrze wiem jak jest. Spróbowałam  ją uspokoić, widząc malujący się w jej oczach żal. - Nie tłumacz mi się. - uśmiechnęłam się ciepło - Nie obwiniaj się, ja i Michael sobie poradzimy. - powiedziałam spokojnie otaczając ją ramieniem w geście pocieszenia. - Przecież jesteśmy już dorośli.
 Od śmierci taty, mama nie była już tą samą osobą. Z pełnej życia, spontanicznej i zawsze uśmiechniętej kobiety, stała się smutna i nieporadna. Bardzo schudła, oczywiście nadal była piękną kobietą, ale jej hebanowo czarne włosy stały się cieńsze, a duże oczy w kolorze wiosennej trawy zdawały się nie błyszczeć tak jak kiedyś. Przez pewien okres czasu chodziła po domu, gładząc palcami rzeczy należące do ojca i wybuchając płaczem za każdym razem kiedy przypominała sobie że jego już nie ma. Los odebrał jej osobę którą darzyła niesamowitą romantyczną miłością i nie zapowiadało się żeby w najbliższej przyszłości pokochała kogoś na nowo.
 W końcu wszyscy pogodziliśmy się z tym że tata już nigdy nie stanie w drzwiach, jak to zwykł robić po powrocie z misji. Nie przytuli mnie i Michael'a mówiąc jak bardzo nas kocha i że bardzo tęsknił. Nie złapie mamy w ramiona, nie pocałuje i nie powie jak bardzo jest szczęśliwy że ma nas.
 Spojrzałam w jej smutne zielone oczy. Były takie same jak oczy Michaela, miał też jej hebanowe włosy. Był bardzo podobny do mamy ale oboje z Michaelem odziedziczyliśmy charakter po tacie. Byliśmy uparci i zawzięci tak samo jak on. Ja oprócz tego jestem do taty bardzo podobna z wyglądu, mama czasem wspomina że jak byłam mniejsza to byłam jego malutką dziewczęcą repliką. Te same duże, stalowo szare oczy i jasno brązowe włosy.
- Kochanie chciałam przekazać ci dobrą nowinę. - powiedziała, wyglądało to tak jakby nagle wstąpiła w nią dawka nowej pozytywnej energii. Miałam złe przeczucia, zachowywała się dzisiaj dziwnie. Najpierw mi się rozczula a teraz zdaje się tryskać szczęściem.
- Poznałam wspaniałego mężczyznę. - zaświergotała mama, a w jej oczach zapłonęły wesołe og
niki - Jest naprawdę cudowny, ma na imię Nick. Spotykamy się od jakiegoś czasu.
- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś że kogoś masz ? - dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo się od siebie oddaliłyśmy. Byłam głupia że myślałam że tata dalej jest jedynym mężczyzną w jej życiu. Ale z drugiej strony przecież ma prawo ułożyć sobie życie na nowo. Sama nie wiedziałam co o tym myśleć.
Ten facet chyba nie ma zamiaru się tu wprowadzić. Mama może się umawiać z kim chce, ale mi nie uśmiecha się witać z otwartymi ramionami jakiegoś faceta udającego że może zastąpić mojego ojca.
- Na pewno go polubisz. Jest bardzo sympatyczny. - zaklaskała radośnie w dłonie – A już wkrótce go poznasz.
Szczerze w to wątpiłam. Mina lekko jej zrzedła, chyba nie wyglądałam na przekonaną.
 - Wychodzę dzisiaj wieczorem. - powiedziałam spokojnie i skierowałam się w stronę schodów chcąc jak najszybciej się ulotnić.
- Z kim idziesz ? Znam go ? O której wrócisz ? Gdzie idziecie ?
- Z kolegą, nie znasz go. Jeszcze nie wiem gdzie idziemy, ale na pewno wrócę przed dziesiątą. - odpowiedziałam próbując zmusić się do uśmiechu
 Chwilę później siedziałam w swoim pokoju, wpatrując się w topniejące sople lodu zwisające z krawędzi rynny i rozmyślałam. Kiedy tu weszłam zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Okno było otwarte na oścież, co było dosyć dziwne bo nie pamiętam żebym je tak zostawiała, a nie mogła tego zrobić mama bo pokój był zamknięty na klucz. Coraz częściej kiedy wchodziłam tu po mojej dłuższej nie obecności wyczuwałam czyjąś obecność. Coraz częściej czułam się tu obco i nieswojo.
 Dochodziła szósta więc powinnam zacząć się przygotowywać. Chodziłam po pokoju w tę i
z powrotem szukając czegoś odpowiedniego. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałam w co się ubrać.
 W końcu założyłam zwykły biały sweter i granatowe rurki, po czym zrobiłam delikatny makijaż i dokładnie wytuszowałam rzęsy. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, musiałam przyznać że wyglądam całkiem nieźle.
 Spojrzałam na wyświetlacz komórki, było pięć po szóstej. Podeszłam do okna zawstydzona tym że spóźniam się na pierwsze spotkanie, ku mojemu zdziwieniu na podjeździe było pusto. Rozejrzałam się ale po chwili odetchnęłam z ulgą i podeszłam do lustra żeby rozczesać włosy. Kiedy skończyłam, były gładkie i błyszczące, ułożyłam je palcami po czym usiadłam z powrotem przy oknie opierając twarz na dłoniach.
 Posiedziałam tak chwilę. Po pewnym czasie za oknem zaczął padać deszcz ze śniegiem. Skierowałam swój wzrok na komórkę. Półnagi Mark Wahlberg uśmiechał się do mnie z czarno białej tapety eksponując przy tym umięśnioną klatkę piersiową. Była za piętnaście siódma.
 Byłam już lekko zniecierpliwiona ale dalej wyrozumiale próbowałam wmawiać sobie że coś mu wypadło i na pewno za chwilę przyjedzie. Ale tak się nie stało. Z każdym przejeżdżającym samochodem ulatniała się ze mnie nadzieja.
 Wkrótce moje rozdrażnienie ustąpiło miejsca głębokiemu rozczarowaniu. Skarciłam się w myślach za to że zrobiło mi się przykro. To nie ma sensu, przecież prawie go nie znam, więc dlaczego miałabym przejąć się tym że nie przyszedł. Ale się przejęłam, choć teoretycznie nie powinnam. Jeżeli facet wystawia cię do wiatru, to zawsze boli,  czy go znasz nie ma znaczenia.
 ' Przestań gapić się na każdy przejeżdżający samochód, jak jakaś naiwna idiotka. On nie przyjedzie. Przecież wiesz. ' - usłyszałam cichutki, niezadowolony głos w mojej głowie. Wiedziałam.
 Przebrałam się w coś wygodniejszego i zeszłam na dół. Mama siedziała na kanapie i oglądała ' The Jerry Springer Show ', kiedy mnie zobaczyła, ułożyła się wygodniej na swoim miejscu i zapytała.
- Wychodzisz już ?
- Tak.
 Spojrzała na mnie i cmoknęła z dezaprobatą.
- Idziecie na siłownie ? - zapytała, mierząc moje sprane dresy, podejżliwym wzrokiem.
- Nie, idę się przejść. Sama. - powiedziałam w momencie kiedy na ekranie jakaś otyła afroamerykanka zamachnęła się żeby uderzyć stojącą obok blondynkę.
- Masz telefon ? Robi się już ciemno.
- Wrócę przed dziesiątą. - powiedziałam zarzucając na siebie kurtkę.
 I wyszłam. Na zewnątrz było zimno, mój oddech po chwili zmienił się w mały obłoczek gęstej pary. Śnieg nie przestawał padać, to chyba już ostatni tej zimy. Poczułam jak płatki topią się w moich włosach pozostawiając po sobie mokre ślady, zarzuciłam na głowę kaptur i rozejrzałam dookoła. Ciemny las dookoła wyglądał dziś jeszcze mroczniej niż zazwyczaj. Powyginane spazmatycznie, konary drzew rzucały złowrogie cienie, a jedynym źródłem światła były migocące w sklepieniu niebieskim gwiazdy. Zawahałam się, ale po krótkiej chwili namysłu puściłam się biegiem w głąb lasu. Splątane na ziemi korzenie utrudniały mi pokonywanie kolejnych metrów i kilka razy omal się nie przewróciłam, ale nawet to nie powstrzymało mnie przed wznowieniem biegu. Po kilku minutach dotarłam do niewielkiej polany położonej w głębi lasu, w tym miejscu odsunięte od siebie korony drzew ukazywały skrawek usianego gwiazdami nocnego nieba. Znałam to miejsce. Zawsze spacerowałam tędy kiedy było mi źle, musiałam coś przemyśleć lub po prostu naszła mnie ochota.
 Zamknęłam oczy i usłyszałam szemranie zimnego strumyka płynącego nieopodal. Podbiegłam w jego stronę, nie patrząc pod nogi i potykając się kilka kroków o wystające korzenie drzew. Strumień był bardzo wąski, liczne kamienie odbijały księżycową poświatę, rozchlapując wodę dookoła. Kiedy zanurzyłam w nim dłoń przeszył mnie zimny dreszcz i wyciągnęłam z niego rękę, tak samo szybko jak ją tam wsadziłam. Woda była lodowata.
 Nocną ciszę zakłócaną jedynie cichutkim szelestem wody rozbijającej się o brzegi strumyka przerwało nieludzkie wycie. Wycie tak głośne i przerażające że zmaterializowało elektryzujący dreszcz który przebiegł po moim kręgosłupie i uniósł włoski na karku. Odgłos tak mroczny że dociera przez uszy i mózg do zwierzęcych instynktów które dawno temu zatarła w nas cywilizacja.
Wilki.
 Poczułam narastający niepokój, ale po chwili uspokoiłam się tłumacząc sobie że dźwięk dochodzi z daleka i pozostałam w poczuciu złudnego bezpieczeństwa. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w szelest wody w strumyku i wpuściłam do płuc wilgotne powietrze pachnące sosną, mokrym mchem i... sierścią.
 Odtrąciłam jednak tę myśl i puściłam się biegiem wzdłuż strumyka. Bieganie zawsze mnie odprężało. Oddychając głęboko zamknęłam oczy i pozwoliłam zimnemu wiatrowi kłuć delikatnie moje policzki i przeczesywać włosy. Dopamina powoli rozlewała się po moich żyłach, powodując przyjemne dreszcze na mojej rozgrzanej od biegu skórze. Biegłam tak uniesiona euforią czując niesamowitą wolność. Wrażenie że teraz nikt nie może mi absolutnie niczego zakazać. Zastrzyk endorfin spowodowany biegiem wywołał uśmiech na mojej smaganej wiatrem twarzy.
 Nagle poczułam zderzenie, jakbym wbiegła w mur. Impet uderzenia sprawił że zatoczyłam się do tyłu i upadłam na zimną wilgotną glebę. Zakręciło mi się w głowie w której wykwitł ogromny ból, po dłuższej chwili której potrzebowałam na odzyskanie świadomości usłyszałam wiązankę przekleństw, dochodzących zapewne z ust mojego napastnika. Owa postać siedziała na ziemi rozmasowując czoło i posyłając mi rozgniewane spojrzenia. Był to chłopak z kędzierzawymi włosami w odcieniu słomkowego blondu.
 Sekundę później do moich uszu doleciał warkot, który niewątpliwie nie należał do chłopaka. Z za drzew wyłoniła się wataha wilków, ich srebrzyste futro falowało na wietrze odbijając srebrzystą łunę księżycowego światła, przedzierającego się przez korony drzew. Wyglądały majestatycznie i... groźnie.
 Znieruchomiałam, strach sparaliżował moje mięśnie. Chłopak wstał pośpiesznie, nie tracąc czasu na takie drobiazgi jak strzepywanie ziemi z ubrania, która w tej chwili zmieszana z innymi elementami ściółki leśnej zdobiła jego garderobę. Przebiegł koło mnie łapiąc za mój nadgarstek i ciągnąc mnie za sobą. Widząc że dalej wlepiam spanikowany wzrok w biegnące w naszą stronę wilki, ścisnął mocniej moją rękę.
- Biegnij! - krzyknął tonem nieznoszącym sprzeciwu, ciągnąc mnie za sobą.
 Oprzytomniała pod wpływem, ukłucia w nadgarstku, wstałam i puściłam się biegiem w przeciwną stronę, prawie go wyprzedzając.
Biegliśmy przez las na złamanie karku, cudem nie łamiąc sobie przy tym nóg. Nie mogliśmy tak biec w nie skończoność, z każdą sekundą odległość dzieląca nas od watahy malała, napawając nas coraz większym strachem. Kiedy przebiegaliśmy koło rozłożystego dębu z nisko osadzonymi gałęziami, chłopak przystanął.
- Na górę. - poinstruował mnie ciężko dysząc. Zawahałam się niepewna czy dam radę wdrapać się dostatecznie wysoko, ale z racji że nie uśmiechało mi się zostawać na jednej płaszczyźnie z rozwścieczoną watahą, posłusznie wdrapałam się na pobliską gałąź. Chłopak uczynił to samo. Wdrapywaliśmy się tak po konarach wielkiego drzewa, do momentu aż nie poczuliśmy się wystarczająco bezpiecznie aby zaprzestać wspinaczki.
 Wilki zebrały się pod drzewem, okrążając je kolejno. Chyba liczyły że któreś z nas spadnie. Obserwowałam w napięciu jak skaczą na gałąź, żeby zaraz się z niej ześliznąć i wylądować na ziemi. Po kilku minutach, widocznie znudzone tą zabawą w kotka i myszkę, godnie ruszyły w stronę z której przybiegliśmy. Odetchnęłam z ulgą. Chłopak widząc oddalającą się watahę zrobił to samo, na jego chudej spoconej twarzy dostrzegłam cień uśmiechu.
Siedzieliśmy na gałęziach opierając się o pień ogromnego drzewa i patrzyliśmy na znikające w leśnej gęstwinie sylwetki wilków. W tej chwili, gdy napięcie zaczęło opadać, moje zdziwienie i strach zaczęły przeradzać się w rozpaczliwą wściekłość i irytację.
- Co to miało być ? - warknęłam na usadowionego na sąsiedniej gałęzi chłopaka. - Chciałeś żeby cię rozszarpały ? Kto normalny biega po lesie ze stadem wilków o tej porze ?
- W zasadzie to wilki nie tworzą stad,  - odparł beznamiętnie, najwyraźniej nie poświęcając moim krzykom więcej uwagi, niż uważał za potrzebne - tylko watahy. - dodał nawet na mnie nie patrząc. W tym momencie moja irytacja dodatkowo wzrosła.
- Taaak ? W takim bądź razie mogłam cię tam do nich zrzucić. Wtedy mógłbyś lepiej poznać ich obyczaje! - nie przestawałam krzyczeć.
- Odwal się. Gdybym cię stamtąd nie zabrał, rozszarpałyby cię. - on tez zaczynał podnosić głos.
- Gdybyś na mnie nie wpadł, nie zaczęłyby mnie gonić!
- A więc to moja wina ? Jaka normalna dziewczyna biega w nocy po lesie, jeszcze do tego z zamkniętymi oczami ?
- Gdybyś się nie szlajał po niebezpiecznej części lasu pewnie by tu nie przybiegły. - w pewnym momencie zrobiło mi się głupio że zaczęłam na niego krzyczeć i poczułam wyrzuty sumienia spowodowane tym że wylałam na niego całą frustrację która zbierała się we mnie przez cały dzień. Przecież on tylko uciekał przed wilkami. Powinniśmy się oboje cieszyć że nic nam nie jest. Ale zamiast tego umilkliśmy. Czułam że powinnam przeprosić za mój wybuch ale słowa uwięzły mi w gardle. Dopiero teraz mogłam się mu dokładniej przyjrzeć. Miał krótkie blond włosy w grzywką, zadziornie opadającą mu na oczy w kolorze jasnego błękitu, o odcieniu tak zimnym że na sam widok po moich plecach przebiegł dreszcz. Był nie wysoki i szczupły. Nie był tak przystojny jak Kevin, ale miał w sobie coś przyciągającego uwagę. Oczy. Zdawały się przeszywać na wylot każdego na kim dłużej zawiesiły wzrok.
- Jestem Rebecca. - przemogłam się ale odpowiedziała mi jedynie cisza.
- Christopher. - powiedział po chwili, jakby z wahaniem i spojrzał na mnie nieco cieplej, jednak nie przestając świdrować mnie spojrzeniem lodowatych oczu.
_______________________________
Mam nadzieję że nie zawiodłam nikogo zbytnio. Postaram się żeby następne rozdziały były ciekawsze. Czytajcie, komentujcie i głosujcie w ankiecie to bardzo motywuje :D Dzięki temu pokonuje czasem swoje lenistwo i coś tu piszę.


4 komentarze:

  1. Twój blog został nominowany do LBA :)
    Więcej informacji tutaj: http://opowiadannia.blogspot.com/2014/01/nominacja.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi się podoba twój blog :D

    OdpowiedzUsuń
  3. ej , masz talent :p

    OdpowiedzUsuń
  4. wciąga mnie twój blog ! ;d

    OdpowiedzUsuń