środa, 12 listopada 2014

Promise, Rozdział 8

 Jego ciepły oddech drażnił skórę na karku, ale sama obecność i aura jaką w tej chwili roztaczał wokół siebie, przyprawiała mnie o zimne dreszcze na całym ciele. Powietrze było naelektryzowane i zimne. Gdyby nie wrażenie jego świdrującego spojrzenia wbitego w moje plecy, objęłabym się ramionami, aby chodź trochę złagodzić uczucie chłodu które mu towarzyszyło. Słyszałam jego głos już wiele razy, za każdym razem był ciepły i głęboki, istna melodia dla ludzkich uszu. Teraz może i nie stracił swojego niskiego barytonu, ale chłodem przyćmiewał zero absolutne. Po czułości i cieple nie został nawet ślad. Za to dźwięczał w nim zawód i złość.
 Nie wiem dlaczego ale przywiódł mi na myśl, ciężkie powietrze obwieszczające nadejście huraganu, z pozoru ciepłe ale mimo to złowieszcze i przytłaczające. Taka subtelna zapowiedź hamowanego przez pewien czas gniewu. Czułam że jeżeli szybko czegoś nie wymyślę to skończy się to dla mnie gorzej niż źle i poznam go od tej strony, od której nie mam najmniejszej ochoty poznawać.
 Odwróciłam się na pięcie aby spojrzeć mu w twarz.
 Kiedy spojrzałam w jego oczy nawiedziło mnie uczucie, lodowatego zimna, zupełnie jakbym włożyła rękę, pod taflę lodu na zamarzniętym jeziorze. Przywiodły mi na myśl koszmar który nawiedził mnie dzisiejszej nocy.
 Zimne i nieprzeniknione.
 Po chwili jednak dostrzegłam w nim ciekawość. Zupełnie jakby właśnie planował wedrzeć się do mojego umysłu i dowiedzieć ile zobaczyłam.
 I jak tłumaczę sobie to co zobaczyłam.
 Właściwie sama się nad tym zastanawiałam.
 Nie wątpliwie widziałam więcej niż powinnam była zobaczyć, aby zachować w głowie obraz Kevina jako dobrego i opiekuńczego chłopaka jakim dotychczas wydawał się być.
 Ale ewidentnie zbyt mało aby zaspokoić moją wrodzoną ciekawość i wewnętrzny głód informacji, który wzmagał się z każdym odsłoniętym fragmentem tej przedziwnej tajemnicy jaką stanowił TEN chłopak.
 Chłopak który stał teraz przede mną z nieodgadnionym wyrazem twarzy i żalem w oczach. Zupełnie jakby miał mi za złe że tu weszłam i odkryłam TO.
 Ha! Na pewno miał mi za złe, bowiem nie wyglądał mi na kogoś kto chętnie dzieli się swoim życiem prywatnym.
 A już na pewno nie brudnymi sekretami. Jednym z których jakby nie patrzeć niewątpliwie był ten pokój. Bo kto normalny trzyma w szopie za domem kolekcję broni, liczącą tyle egzemplarzy i rodzajów że, byłaby w stanie spokojnie zaopatrzyć nie mały oddział partyzancki.
 Muszę przyznać zaskoczył mnie. Nie tego się spodziewałam. Tak naprawdę sama nie wiem czego się spodziewałam wchodząc, prawie włamując się, do ukrytego pomieszczenia w szopie, koło domu w środku lasu.
 Świerszczyków?
 Gdybym nie stała kompletnie sparaliżowana strachem naprzeciwko Kevina który emanował furią na wszystkie możliwe strony, chyba bym się roześmiała.
 Przyjrzałam mu się.
 Nie, nie wyglądał na faceta czytającego Świerszczyki. Raczej kryminały lub literaturę medyczną.
 Jego inteligentne oczy lustrowały mnie. Kawałek po kawałku, jakby próbując wyczytać emocje jakie mną targały w tej chwili. Nie potrzebnie. Podejrzewam że przerażenie i zakłopotanie jakie zazwyczaj odczuwa dziecko złapane na gorącym uczynku miałam wypisane na twarzy.
 Nie, był zbyt przystojny żeby potrzebować świerszczyków.
 To komiczne. Stoję w sekretnym składziku broni palnej (i nie tylko), z jego wkurzonym właścicielem i zastanawiam się czy nie czyta Świerszczyków.
 - Nie powinienem był cię tu zabierać. - powiedział – Nie powinnaś była zobaczyć tego wszystkiego. - kopnął w jeden z metalowych regałów z którego spadło kilka kul, żeby chwilę później potoczyć się po podłodze we wszystkich możliwych kierunkach.
 Złapał mnie za ramię i pociągnął w stronę drzwi. Jego palce boleśnie wbijały się w moją skórę, ale on, najwyraźniej kompletnie nie strudzony tym faktem, dalej uparcie wlókł mnie w stronę wyjścia z szopy.
 Moja sytuacja nie przedstawiała się zbytnio korzystnie. Utwierdziwszy się w przekonaniu że próba wyrwania się i natychmiastowej ucieczki nie wchodzi w grę, powróciłam do swoich przemyśleń i kontynuowałam moje małe, wewnętrzne śledztwo, z nadzieją że być może nasunie mi się coś co umożliwi mi wyrwanie się z tej beznadziejnej sytuacji.
 Rozważyłam więc inne opcje.
 Wybiegając wyobraźnią dalej mogłam pomyśleć że jest seryjnym mordercą, a w lodówce za stalowymi drzwiami trzyma poćwiartowane zwłoki ofiar.
 Dyskretnie mu się przyjrzałam. Był wysoki i nie wątpliwie umięśniony, pod białym podkoszulkiem rysowały się ładnie wyrzeźbione mięśnie i to nie takie wyhodowane z odżywek, ale z podnoszenia ciężkich przedmiotów, ćwiczeń i ciężkiej pracy.
 Gdyby okazał się psychopatą, nie miałabym szans na ucieczkę, a co dopiero w bezpośrednim starciu.
 Wytężając umysł próbowałam sobie przypomnieć choć odrobinę informacji zaczerpniętych z zajęć samoobrony na które w zeszłym roku zapisała mnie mama. Nagle pożałowałam że pojawiłam się tam, na zaledwie dwóch spotkaniach.
 Westchnęłam bezgłośnie i przyjrzałam się jego ciału w poszukiwaniu słabych punktów.  Przeczytałam gdzieś, kiedyś, że na słabe punkty przeciętnego mężczyzny składa się nos, krocze, przedstopie i brzuch. W sumie gdybym uderzyła go wystarczająco mocno w splot słoneczny, mogłabym zyskać kilka cennych sekund. Popatrzyłam przelotnie na swoje ręce a potem na Kevin'a który przybrawszy postawę wojownika nie przestawał bacznie mi się przyglądać. Nie wyglądał na faceta którego dałabym radę przewrócić, albo chociaż nim zachwiać.
 Przez ramię aż do obojczyka biegła gruba poszarpana blizna, długa na około 15 centymetrów. Po stanie skóry i jej lekkim zaróżowieniu wywnioskowałam że to pamiątka po głębokiej, ciężkiej do zagojenia ranie, powstałej nie więcej niż rok temu. Wyglądała na ranę postrzałową albo zadaną długim ostrym narzędziem.
 - Co ci się stało? - wyrwało mi się, zanim zdążyłam zapanować nad własnym językiem.
 Przeszył mnie wzrokiem po czym domyśliwszy się co mam na myśli, przeniósł spojrzenie na to bliznę to znów na mnie
 - Wypadek przy pracy. - odparł.
 Kiedy byliśmy już na zewnątrz, naszła mnie myśl. Mogło być jeszcze jedno rozwiązanie tej zagadki.
 - Polujesz? - zapytałam sama do końca w to nie dowierzając.
 Bo niby jakie zwierzę miało zrobić mu coś takiego. Napewno nie jeleń.
 Parsknął śmiechem a jego twarz nabrała ironicznego wyrazu, zupełnie jakbym powiedziała że słonie mają skrzydła i do tego potrafią z nich korzystać, lub coś równie absurdalnego. Nim się spostrzegłam pchnął mnie w stronę szopy, tak że mało brakowało i uderzyłabym głową o spróchniałe deski zdewastowanej ściany. Następnie przyparł mnie do nich i oparł dłonie o ścianę po obu stronach mojej głowy. Nachylił się nade mną tak że czułam jego ciepły oddech na policzku. Kiedy jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej, po plecach przebiegły mi przyjemne dreszcze.
 - Tak poluję. - wyszeptał mi do ucha, odganiając z niego kilka zabłąkanych kosmyków i zakładają je za ucho.
 Odsunął się, ale tylko na taką odległość by móc spojrzeć mi w oczy.
 - I nie, nie chcesz wiedzieć na co. - dokończył niemal muskając moje ucho ustami.
 Nie patrzyłam na niego. Zmieszany wzrok wbiłam w jego klatkę piersiową która akuratnie znajdowała się na wysokości moich oczu. Mimo to oczyma wyobraźni, niemal mogłam dostrzec jak posyła mi zadziorny uśmiech.
 Nie wiedziałam co powinnam zrobić, odważna i pyskata część mnie, właśnie kuliła się gdzieś w kącie mojej osobowości, szukając choć odrobiny sensu w tym wszystkim co dzisiaj usłyszałam i zobaczyłam.
 Wiatr poruszył delikatnie moimi włosami, sprawiając że część z nich opadła mi na twarz, a kilka z nich subtelnie smagało kości policzkowe Kevina. Po chwili jednak ten chwycił je w dwa palce i czułym gestem, założył mi za ucho. Kiedy zabierał dłoń, ledwo wyczuwalnie przejechał opuszkiem palca po moim policzku.
 Czułam jak mój instynkt powoli przekształca lęk i niepewność w czystą dawkę gniewu i irytacji. Jeszcze trochę i ta karuzela gniewnych spojrzeń i czułych gestów doprowadzi mnie do szału lub w najlepszym wypadku skończy się emocjonalnym pawiem.
Szybkim ruchem chwyciłam jego dłoń i odsunęłam od siebie.
 - Posłuchaj no ty... - już miałam wygarnąć mu że zachowuje się jak jakiś cholerny psychopata i powiedzieć że jeżeli mnie nie puści zadzwonię na policję. Pomijając fakt że nie byłam pewna co do żywotności mojego telefonu, byłam prawie pewna że jestem w stanie spełnić te groźby.
 Nagle on położył palec na moich ustach w geście znaczącym że powinnam zamilknąć i odwrócił głowę w stronę ścieżki jakby, czegoś nasłuchując.
 Ale ja wcale nie zamierzałam być cicho.
 - To jakieś żarty? Jeżeli naprawdę myślałeś że mnie nastraszysz to wiedz że ci się nie udało. - kłamałam jak z nut i Kevin zapewne zdawał sobie z tego sprawę. Jeszcze parę minut temu byłam przerażona. 
 Posłał mi karcące spojrzenie i nie przestając nasłuchiwać dał mi znak że powinnam się zamknąć, ale ja ani myślałam przerywać swojego monologu – Zdajesz sobie sprawę z tego że zachowujesz się jak jakiś cholerny psychopata? A może jesteś w jakiejś mafii? Nie wiem co ty sobie myślisz, ale...
 Moje dalsze oskarżenia zagłuszył głośny pomruk silnika i wtem spomiędzy drzew wyłoniło się czarne Audi A6. Samochód wjechał na polanę,żeby po chwili przyhamować tuż przed nami, wznosząc w powietrze chmurę kurzu, która niewątpliwie osiądzie na świeżo wypucowanym Jeep'ie Kevina.
 Auto wyglądało na nowe, mogłam sobie wyobrazić jak przed kilkoma chwilami wyjeżdża z salonu. Czarny jak smoła lakier, odbijał słabe promienie słońca, przedzierające się przez zachmurzone niebo. Szyby były przyciemniane co znacznie ograniczyło mi zidentyfikowanie kierowcy, ale jak widać Kevinowi nie sprawiło to problemu, bo zmrużywszy oczy prawie nie zauważalnie się wzdrygnął. Jego cera z karmelowej, zmieniła barwę na kredowo białą, co w zestawieniu z kropelkami potu na jego czole i szokiem wymalowanym na twarzy nie wróżyło nic dobrego.
 Kevin stanąwszy przede mną, odwrócił się twarzą do samochodu, prawie całkowicie zasłaniając mi widok. Objął dłońmi moją talię, jakby próbując schować mnie za sobą.
Całkowicie zdezorientowana, niepewnie wychyliłam się zza jego ramienia, aby wyjrzeć na polanę.
 Drzwi samochodu otworzyły się z cichym szczęknięciem zamka, a ze środka wysiadła smukła brunetka.
 Miała na sobie czarną kurtkę, tego samego koloru oficerki i króciutkie jeansowe szorty, które eksponowały jej już i tak bardzo długie i zgrabne nogi. Z gracją zatrzasnęła za sobą drzwi do samochodu i oparła sobie ręce na biodrach.
 Uśmiechnęła się tajemniczo do Kevin'a i zrobiła parę kroków w przód, finezyjnie kołysząc przy tym biodrami.
 - Oh, Kevin kochanie, tęskniłam za tobą. - oznajmiła, podchodząc na tak małą odległość, że mogłam policzyć ilość ząbków u zamka jej skórzanej kurtki.
 Mimo że Kevin stał odwrócony do mnie plecami, mogłam sobie bez trudu wyobrazić wymalowany na jego twarzy szok. Najwidoczniej dziewczynie nie zbyt to przeszkadzało, bo po chwili zarzuciła mu ręce na szyję.
 Chłopak stał bez ruchu, nie odepchnął dziewczyny ani też nie odwzajemnił uścisku, dopiero po zdecydowanie zbyt długiej, niezręcznej chwili ciszy zdołał wydusić z siebie kilka słów, jednocześnie usiłując delikatnie odsunąć ją od siebie, która jednak przylgnęła do niego jak bluszcz, wyraźnie pokazując że ani myśli się ruszyć.
 - Jak mnie znalazłaś? - zapytał zimno, zbyt zszokowany że posilić się na bardziej stanowczy ton.
 Wykrzywiła starannie pomalowane czerwoną szminką wargi, w czymś na wzór złośliwego uśmiechu.
 - Głuptasie, chyba nie myślałeś że uda ci się przede mną ukryć? - zapytała, wyraźnie rozbawiona infantylnością chłopaka – Po za tym to nie było aż takie trudne, wyszedłeś z wprawy, kochanie.  Znalazłabym cię wszędzie, gdziekolwiek byś się nie ukrył. - wyszeptała mu do ucha, dokładnie akcentując ostatnie zdanie.
 - A ty to kto? - jej ton z przesłodzonego zmienił się w ociekający jadem kiedy tylko zadała sobie sprawę z mojej obecności.
 - O to samo mogłabym zapytać ciebie. - mruknęłam, dziarsko nie spuszczając wzroku i obdarzając ją równie nieprzyjemnym spojrzeniem.
 Rzuciła mi pogardliwe spojrzenie, jednak po chwili coś w jej twarzy drgnęło. Oczy pozostały chłodne i nienawistne, za to kąciki jej ust uniosły się wysoko ku niebu, wykrzywiając twarz w paskudnie sztucznym uśmiechu.
- Ah... No tak bym zapomniała. – jej głos znów przybrał sztuczną, przesłodzoną barwę. Jakby w roztargnieniu, przyłożyła sobie dłoń do czoła w teatralnym geście, ukazującym wstyd za to że śmiała zapomnieć o czymś tak ważnym. - Jestem Sharlyn, – dodała – DZIEWCZYNA Kevin'a.
 Nacisk na przedostatnie słowo był tak wyraźny że byłam prawie pewna że zaraz mi je przeliteruje, nie będąc pewna czy zrozumiałam.
 Starannie starałam się ukryć targające mną emocje, w związku z tym posłałam jej obojętne spojrzenie, ale po triumfującym wyrazie jej twarzy już wiedziałam że przegrałam.
 Bowiem rumieńca gniewu i wstydu nie da się ukryć.
 Zazdrość to żenujące uczucie, robimy przez nią rzeczy z których wcześniej szydziliśmy, aż w pewnym momencie zapominamy kim jesteśmy.
 Kim byliśmy.
_______________________________________________

Po pierwsze, przepraszam za (równo!?) półroczną przerwę, ale naprawdę mój czas i wena zostały zniwelowane do minimum. Rozdział był tak naprawdę gotowy od 5 miesięcy, przed chwilą dopisałam ostatnie pół strony. Mam nadzieję że chcoć trochę zrekompensuję wam przeokropnie długi czas oczekiwania na niego.

Po drugie, przepraszam za wszystkie błędy: interpunkcyjne, ortograficzne, stylistyczne, logiczne i tp.

Po trzecie, dziękuję za to że piszecie komentarze, to w sumie jedyny powód dla którego opublikowałam ten rozdział - świadomość że ktoś to czyta.

Po czwarte, mam już pomysł na drugie opowiadanie, ale postanowiłam sobie że najpierw skończe to (a do tego jeszcze długa droga).

Po piąte, rozdziały będą się pojawiąć się nieregularnie ale postaram się wstawiać je częściej niż co pół roku xd.

Po szóste, jeszcze raz przepraszam i dziękuję za wszystkie miłe komentarze i motywację, to naprawdę sprawia że bardziej chce się pisać 
♥.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Promise, Rozdział 7

 Po raz kolejny upadłam na ziemię boleśnie raniąc sobie kolana. Usłyszałam tuż nad sobą głośny, mrożący krew w żyłach śmiech, ale kiedy podniosłam głowę żeby zlokalizować jego źródło, nikogo nie dostrzegłam. Świat spowijała mgła, wyciągając w moją stronę swoje długie, zimne palce, zupełnie jakby próbowała mnie w nie schwytać.
U moich stóp wiła się długa ścieżka, otoczona leśną gęstwiną, nad którą rozciągało się bezgwiezdne niebo w kolorze tak głębokiej czerni, że przez chwilę myślałam że jego ciemność zaraz mnie pochłonie. Upiorny chichot powrócił, dzwoniąc mi w uszach i przyprawiając o drżenie, zakamarki ciała i duszy których istnienia nawet nie podejrzewałam. Głos zdawał się należeć do kobiety. Nie miałam zbyt wiele czasu aby utwierdzić się w tym przekonaniu, bo śmiech nagle ucichł, pozostawiając po sobie jedynie echo pobrzmiewające gdzieś w oddali.
Wytarłszy poranione dłonie w materiał spodni, podniosłam się z ziemi, z zamiarem ponowienia mojego szaleńczego biegu, jednak kilka metrów dalej zahaczyłam o wystający z ziemi korzeń i ponownie wylądowałam na kamienistej ścieżce. Stwardniałe korzenie wyrosły spod ziemi i oplotły szczelnie moje nogi tak że nie mogłam wstać ani nimi poruszyć. Zaczęłam panikować i poczułam jak zaczyna brakować mi świeżego powietrza. Zaczęłam krzyczeć ale ku mojemu przerażeniu z mojej krtani nie wydobył się żaden, choćby najcichszy dźwięk.
Nagle coś poruszyło się w zaroślach, jednocześnie przykuwając moją uwagę. Wyczekująco spoglądałam w tamtą stronę spodziewając się najgorszego. Zamarłam kiedy z zarośli wyłoniła się czyjaś wysoka sylwetka i zaczęła powoli się do mnie zbliżać. Gdy dzieliło nas kilka metrów rozpoznałam w niej Kevina. Kiedy go zobaczyłam kamień spadł mi z serca. Jednak gdy tylko uważniej mu się przyjrzałam, ogarnął mnie nie dający się stłumić niepokój. Lub jak kto woli – strach.
Jego ręce aż po łokcie skąpane były we krwi, a oczy zaszły szarawą mgłą szaleństwa, przywodzącą na myśl oczy ślepca. Nie wyrażały żadnych emocji, straciły swój blask i żywy orzechowy odcień, zupełnie jakby były... martwe.
W jednej chwili zwątpiłam w jego dobre zamiary i ogarnęło mnie przerażenie. Zaczęłam szarpać skamieniałe korzenie, łudząc się że zdołam uwolnić skrępowane kończyny. Kevin z obojętnym wyrazem twarzy wytarł ręce w spodnie, zostawiając na nich krwawe smugi i skierował wzrok w moją stronę. W jego oczach dało się wypatrzeć jedynie pustkę, jednak nie było mi dane przyglądać się im zbyt długo. Wyciągnąwszy z kieszeni mały ostry przedmiot zbliżył go do mojej klatki piersiowej. Ostrze błysnęło w blasku księżyca. Z przerażeniem stwierdziłam że był to nóż myśliwski. Chwycił pewniej rękojeść, po czym zręcznie wbił go w moje serce i przekręcił rozrywając znajdujące się w pobliżu mięśnie i płuca. Ból wypełnił całe moje ciało, zaczynając od serca aż do opuszków palców. Zaszumiało mi w uszach i opadłam ciężko na ziemię. Kevin wyjął nóż z mojego ciała, wytarł ostrze w rękaw koszuli którą miał na sobie, niszcząc ją jeszcze bardziej i spojrzał na mnie niewidzącym wzrokiem. Jego oczy były takie zimne. Zapragnęłam krzyczeć, z bólu, strachu i bezsilności, ale powietrze uchodziło ze mnie w zastraszającym tempie. Krew stopniowo ze mnie uciekała, zostawiając puste, stygnące ciało, bez śladu ducha. Nie przypuszczałam że umrę leżąc na jakiejś zapomnianej ścieżce w leśnej puszczy, w kałuży własnej krwi. Czułam jak z każdą kroplą wydostającą się na zewnątrz uchodzi ze mnie życie, stawałam się jakby lżejsza. Dążąc do stanu kompletnej nieważkości, w którym będę mogła odlecieć. Po chwili moje ciało ogarnęło kojące uczucie ciepła, a ja poczułam że za chwilę będę mogła wzbić się w powietrze i uciec, do miejsca w którym nic nie będzie się już mnie liczyło.
Usłyszałam, czyiś przytłumiony głos. Dźwięk wydawał się być zniekształcony, zupełnie jakbym znajdowała się pod wodą i ktoś wołał mnie z lądu. Słowa przenikałyprzez gęstą mgłę która spowijała przestrzeń dookoła.
Moje imię.
Opierając się wrażeniu że ktoś mnie woła, czułam jak odpływam, lewituję gdzieś w otchłani, zawieszona między złudzeniem a rzeczywistością.
Jednak po chwili czyjś gorączkowe wołanie wyrwało mnie z przepaści sennego koszmaru.

Zachłysnęłam się powietrzem i ocknęłam, bijąc pięściami powietrze dookoła mnie. Jednak moja ręka trafiła na coś ciepłego i twardego. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam twarz Kevina który trzymał mnie w ramionach i wpatrywał się we mnie zaskoczony, swoimi – dzięki Bogu, na powrót pełnymi ciepła orzechowymi oczami. Kołdra leżała poskręcana w nogach łóżka. A ja próbując złapać oddech, cała mokra, od potu patrzyłam na Kevina całkiem zdezorientowana. Na wspomnienie tamtego koszmaru i jego zimnych przenikliwych oczu zapragnęłam mu się wyrwać i z całej siły odepchnęłam go od siebie.
- Spokojnie, to był tylko zły sen - powiedział przytulając mnie – nic ci nie grozi – szepnął a ja objęłam go rękoma, mimo wciąż powracającego wspomnienia jego pustego wzroku. Zapragnęłam wtulić się w niego i nie pozwolić mu odejść.
Już sama nie wiedziałam co czuję, albo raczej co powinnam czuć. Ale jedno było pewne, jego obecność działała na mnie uspokajająco. Poczucie bezpieczeństwa którego doświadczałam za każdym razem kiedy był w pobliżu, sprawiało że desperacko pragnęłam jego bliskości.
W jednej chwili przypomniałam sobie gdzie się znajduję oraz powód dla którego tu jestem. Mimowolnie zadrżałam na wspomnienie wczorajszego wieczoru i tego co omal mnie nie spotkało. Kevin chyba to wyczuł bo otoczył mnie szczelniej ramionami.
- Zimno ci? - zapytał z wyraźnie zatroskaną miną.
Pokręciłam głową w zaprzeczającym geście nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Chwilę tak posiedzieliśmy w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie, odgłosem bicia naszych serc. Jego biło powoli i miarowo, natomiast moje łomotało jakby próbowało wyrwać się z piersi. W pewnym momencie Kevin wstał i zaczął kierować się w stronę drzwi.
- Poczekaj – zawołałam zanim zdążył przekroczyć próg – może mógłbyś...
- Mam z tobą zostać? - zapytał widząc moje zmieszanie. Kiwnęłam głową i z powrotem opadłam na poduszki, zażenowana swoim brakiem odwagi.
On jakby się nad czymś zastanowił, ale już po chwili wśliznął się pod kołdrę obok mnie. Przysunęłam się bliżej niego, na co on objął mnie ramieniem pozwalając mi się w niego wtulić. Po kilku minutach poczułam że odpływam, wsłuchana w szybki ale miarowy rytm bicia jego serca.


Następnego dnia obudził mnie chłodny powiew wiosennego wiatru. Zadrżałam z zimna i szczelniej opatuliłam się kołdrą wdychając jej przenikliwy, cytrusowy zapach. Poleżałam tak jeszcze chwilę rozkoszując się ostatkami snu z którego wyrywały mnie promienie słońca wpadające przez otwarte okno. Ten sen nie był straszny, jak tamten który przyśnił mi się wczorajszego wieczoru. Sama obecność Kevina zdawała się odpędzać koszmary. Był jak lek na uspokojenie, tylko jego chyba nie dało się przedawkować.
Zamrugałam kilka razy aż obraz w mojej głowie wyostrzył się i byłam w stanie zobaczyć cyfry na wyświetlaczu elektrycznego budzika. Dochodziła 11. Dopiero gdy otrząsnęłam się z letargu dotarło do mnie że powinnam już dawno wstać, a mama pewnie już dzwoniła do mnie z 800 razy. I pewnie dzwoniła też do Eve.
Miałam tylko cichą nadzieję że przyjaciółka przez przypadek mnie nie wyda.
Niewiele myśląc, czym prędzej zerwałam się z miejsca, żeby zaraz potem uświadomić sobie że strona po której spał Kevin jest zaścielona, a łóżko puste.
Omiotłam pokój wzrokiem w poszukiwaniu czegoś do ubrania, ale zaraz potem przypomniałam sobie że mój sweter i spodnie nadają się już tylko do wyrzucenia. Kiedy weszłam do łazienki uradowana znalazłam tam podkoszulek, stanik i czarne rajstopy które miałam na sobie poprzedniego dnia. Reszta już niestety nie nadawał się do noszenia, może z wyjątkiem kurtki i znoszonych trampek które powinny czekać na mnie na korytarzu.
Gdy tylko zakończyłam wykonywanie porannych czynności toaletowych, postanowiłam poszukać Kevina. Weszłam w tym celu do kuchni, gdzie znalazłam jedynie karteczkę z informacją że jest za domem i żebym odgrzała sobie na śniadanie naleśniki.
Około 10 minut później, po skończonym posiłku, wyszłam na zewnątrz. Prawie natychmiast uderzył we mnie chłodny wiosenny wietrzyk, owiewając twarz i rozrzucając włosy we wszystkich kierunkach. Rozejrzawszy się dookoła stwierdziłam że okolica wygląda dużo mniej strasznie niż wczorajszego wieczoru. Do stropu ganku przytwierdzona była duża drewniana huśtawka. Przykryta grubym pledem w odcieniach wyblakłego błękitu i cichutko pobrzękiwała na wietrze metalowymi łańcuchami. Dookoła rozciągała się duża polana, otoczona wysokimi iglastymi drzewami.
Było pięknie a za razem obco. Las wzbudzał we mnie niepokój a na samą myśl że miałabym tam wejść po zmroku napawała mnie strachem i wywoływała dreszcze, które bynajmniej nie należały do przyjemnych.
Na skraju polany, nieopodal niewielkiego jeziora mieściła się duża rozlatująca się szopa, która ze względu na swoje rozmiary musiała pełnić również funkcję garażu. Przed prowizorycznym budynkiem stał Jeep Wrangler należący do Kevina, który właśnie nachylał się nad otwartą maską i dokręcał coś w samochodzie. Korzystając z tego że stał do mnie tyłem, zbliżyłam się kilkanaście metrów żeby móc lepiej mu się przyjrzeć i trochę go poobserwować.
Miał na sobie jedynie czarne adidasy, spodnie od dresu i biały podkoszulek. Zastanowiłam się przez chwilę czy nie jest mu zimno i odruchowo szczelniej zacisnęłam poły kurtki.
Z fascynacją obserwowałam grę mięśni na jego ramionach i plecach osłoniętych jedynie cienkim materiałem podkoszulka. Kiedy.
Nagle naszła mnie nieodparta ochota na to żeby ich dotknąć. Ciekawa jego reakcji, postanowiłam zakraść się do niego od tyłu i trochę go wystraszyć. Najciszej jak tylko potrafiłam, sunęłam przez polanę, ostrożnie stawiając kroki aby nie wywołać nawet najmniejszego dźwięku. Jednak on musiał wyczuć moje intencje bo kiedy byłam już wystarczająco blisko i wyciągnęłam ręce żeby chwycić go za ramiona, on nagle obrócił się twarzą do mnie, złapał mnie za nadgarstki i przekręcił tak że gdyby teraz mnie puścił niewątpliwie upadłabym na ziemię i potłukła sobie przysłowiowe cztery litery. Syknęłam z bólu, a on słysząc to odruchowo rozluźnił uścisk.
- Co ty robisz? - zapytał, przyglądając mi się badawczo, jakby nie rozumiejąc moich zamiarów.
- Ja tylko... - zająknęłam się niepewna jak wytłumaczyć swoje zachowanie.
Jak on to zrobił? To pytanie coraz bardziej mnie nurtowało. Przecież to prawie nie możliwe żeby mnie usłyszał, poruszałam się praktycznie bezszelestnie.
- Skąd wiedziałeś...? - to pytanie opuściło moje usta zanim zdążyłam pomyśleć czy aby na pewno powinno. Przecież to tak jakbym przyznawała się do winy!
Uniósł brew, udając że nie ma pojęcia o czym mówię i pomógł mi się wyprostować, jednak w dalszym ciągu nie wypuszczając mnie z objęć.
- Wiedziałeś że idę... - wybąkałam głupio, zanim zdążyłam zastanowić się nad sensem tych słów.
- Posłuchaj – powiedział i założył mi kosmyk włosów za ucho – Ja zawsze wszystko wiem. - uśmiechnął się łobuzersko, ale odniosłam wrażenie że mówi poważnie.
Postawił mnie stabilnie na ziemi, żeby za chwilę odwrócić się do samochodu i na powrót zanurzyć w plątaninie przewodów i rur otaczających silnik Jeep'a. Po chwili postawił na ziemi zniszczoną deskorolkę która dotychczas opierała się o bok auta i uprzednio kładąc się na deck'u, wsunął się pod samochód.
- Jeep się zepsuł? - zapytałam niby od niechcenia, żeby tylko skierować rozmowę na inny tor.
- Nie, tylko wymieniam gaźnik. – spod samochodu dobiegł mnie jego głos, na co zrobiłam tylko mądrą minę udając że wiem o co chodzi.
- Może ci jakoś pomóc? - zapytałam na co on wysunął się spod samochodu, przejechał po mnie spojrzeniem i przewiesił sobie brudną od smaru szmatę przez ramię.
- W sumie to przydałaby mi się twoja pomoc. - powiedział po chwilowym zastanowieniu - Wejdź do szopy. Widzisz tamte drzwi? - zapytał wskazując palcem ciemno zielone podrdzewiałe wejście w głąb szopy - Za nimi powinny znajdować się regały z narzędziami. Na jednym z nich leży czerwona skrzynka, a w niej klucze. Przynieś mi dwunastkę i siódemkę.
Pośpiesznie weszłam do szopy, w środku pachniało smarem i farbą. Ten zapach przywodził na myśl kilka wspomnień z mojego jakże krótkiego dzieciństwa. Zawsze kiedy tata wracał z misji do domu, pomagałam mu naprawiać i przerabiać starego forda mustanga. Stare samochody od zawsze go pasjonowały. Niektóre z nich nawet nazywał. Nasz mustang nosił imię Eleanor.
Nacisnęłam klamkę i popchnęłam drzwi, po kilku sekundach siłowania się, ustąpiły z głośnym skrzypnięciem. Kiedy weszłam do pomieszczenia, od razu zobaczyłam ściany pokryte drewnianymi półkami, które aż uginały się pod ciężarem wypchanych po brzegi skrzynek z narzędziami, w rozmaitych rozmiarach i kolorach. Posadzka wylana była betonem, który gdzie nie gdzie upstrzony był tłustymi plamami benzyny lub farby. Jedynym źródłem światła, było malutkie okienko znajdujące się po lewej stronie. Z pustych fragmentów ścian odchodziła oliwkowo zielona farba. Szopa ewidentnie wymagała remontu.
Moją uwagę przykuły metalowe drzwi. Były wykonane z nowej błyszczącej stali, w idealnym stanie co znacznie odróżniało je od reszty pomieszczenia. Podeszłam bliżej. Ktoś postawił przy nich regał, tak aby blokował ich otwarcie, ale gdybym tylko dała rady przesunąć go kilka centymetrów, bez problemu zdołałabym je otworzyć.
Nie bądź ciekawska.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zatrzymałam wzrok na czerwonej metalowej skrzynce o której mówił Kevin.
Powinnam już wracać, on zaraz się zorientuje że coś długo mnie nie ma.
Chwilę jeszcze walczyłam ze sobą, po czym z całej siły naparłam na boczną ścianę regału. Ani drgnął.
Oddaliłam się na krok i z rozpędu popchnęłam rękoma ciężki mebel, zaraz poczułam jak odsuwa się ode mnie na kilka centymetrów. Został jeszcze tylko kawałek. Cofnęłam się kilka metrów i z całej siły przywaliłam nogą w regał, który z głośnym łoskotem odsunął się na wymaganą odległość. Ze stojących na nim skrzynek wypadło kilka śrubokrętów i potoczyło się po betonowej podłodze.
Przekręciłam utkwiony w zamku klucz i popchnęłam drzwi, które ustąpiły, z cichutkim jękiem.
Było ciemno. Po chwili odszukałam ręką na ścianie włącznik światła. Żarówka zawieszona pod sufitem rozbłysła słabym żółtym światłem ukazując pomieszczenie w pełnej okazałości. Na środku średnich rozmiarów pomieszczenia, stał duży metalowy stół na którym leżały jakieś metalowe części, rozebrana lufa pistoletu i szara bawełniana szmatka. Na ścianach zawieszone były gablotki i szafki, w kilku z nich znajdowały się różne rodzaje nowoczesnej broni palnej. Rozpoznałam shotgun'a, berettę i AK-47 ale było ich o wiele więcej. W rogu pod ścianą stało kilka stojaków na karabiny snajperskie.
Zszokowana weszłam w głąb pomieszczenia. Przełknęłam głośno ślinę i roztrzęsionymi rękoma dotknęłam szyby jednej z gablotek.
Po co mu to wszystko?
Przecież to wygląda jak jakaś cholerna piwnica seryjnego mordercy.
Na miękkich nogach zaczęłam cofać się tyłem, z powrotem w stronę drzwi. Zrobiło mi się przeraźliwie zimno. Zastanawiałam się co powinnam zrobić, wrócić do niego i udawać że nic nie zobaczyłam czy po prostu zacząć uciekać.
Z zastanowienia wyrwał mnie czyjś ciepły oddech na moim karku. Już miałam się odwrócić kiedy usłyszałam, ciche:
- Nie powinno cię tu być...
A potem tylko trzask zamykanych drzwi.
______________________________________
Tak wiem jestem okropna że nie wstawiałam nic przez prawie 2 miesiące. Bardzo was za to przepraszam ale natłok obowiązków mi to uniemożliwił. Dziękuję za 4600 wyświetleń i kazdy komentarz, to bardzo budujące. Postaram się wstawić następny rozdział w ciągu 2 - 3 tygodni. Zachęcam do dalszego komentowania i zapraszam was do zakładki Bohaterowie.
WAŻNE: Byłabym wam wdzięczna gdybyście pomogli mi wymyślić tytuł dla tego opowiadania, bo Promise nie za bardzo mi odpowiada.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ UKAŻE SIĘ GDY BĘDZIE MINIMUM 7 KOMENTARZY POD TYM POSTEM ^^

piątek, 14 lutego 2014

Promise, Rozdział 6

 Ktoś chwycił mnie w pół, tym samym chroniąc przed upadkiem. Zdezorientowana zaczęłam się rzucać jak zwierze w pułapce, rozpaczliwie próbując się uwolnić. Biłam, drapałam i kopałam na oślep, kiedy ten ktoś złapał mnie mocniej i potrząsnął mną delikatnie.
- Do cholery, Adler! - krzyknął, a ja znieruchomiałam słysząc swoje nazwisko. Poczułam się jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Podniosłam niepewnie głowę żeby spojrzeć na osobę która trzymała mnie w ramionach. Kevin patrzył na mnie z miną człowieka który właśnie zobaczył ducha. - Co się stało ? - potrząsnął mną lekko kiedy dłuższy czas nie odpowiadałam.
Napięcie opadło, a adrenalina przestała krążyć w krwiobiegu. Wzburzona fala emocji domagała się uwolnienia, a ja zapragnęłam jak najszybciej się jej pozbyć. Dopiero teraz cały ból dał o sobie znać, to co czułam wcześniej było niczym, w porównaniu do tego co czułam teraz. Ponieważ ból fizyczny jest niczym w porównaniu z psychicznym, można powiedzieć że jest nawet odskocznią od niego. Poczułam się mała i bezbronna, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zrobiło mi się słabo, a przed oczami zatańczyły czarne punkty i zapewne gdyby nie to że trzymał mnie w ramionach, pewnie osunęłabym się na ziemię.
Spuściłam głowę i przełknęłam łzy które zebrały się pod moimi powiekami. Nie chciałam żeby widział jak płaczę, słabość jest zbyt intymna żeby wystawiać ją na widok innych ludzi Czasem wmawiasz sobie że jesteś silny, po to żeby samemu w to uwierzyć, a kiedy już ci się to uda udajesz przed samym sobą że takim się stałeś, że to uczyniło cię naprawdę silnym. Gówno prawda. Możesz budować wokół siebie twardy mur z pozornej obojętności i chłodu a i tak nic ci to nie da. Bo kiedy staniesz w obliczu zagrożenia dopiero wtedy zrozumiesz że w środku jesteś kruchy jak ciasto francuskie.
- Co się stało ? - powtórzył pytanie, po czym zlustrował wzrokiem moje rozpięte spodnie i poszarpaną kurtkę. - Kto to zrobił ? - cisza - Czy on cię skrzywdził ?
Potrząsnęłam przecząco głową, w dalszym ciągu tocząc walkę z własnymi łzami. Wiedziałam że długo nie wytrzymam ale próbowałam możliwie jak najbardziej opóźnić chwilę wybuchu histerycznego płaczu. Bezskutecznie. Nie zdążył mi nic zrobić ale mimo to, rozpięte spodnie, rozcięta warga i wspomnienie obleśnych łap tamtego faceta na moim ciele, sprawiały że czułam się brudna i słaba.
Nim się spostrzegłam, samotna łza spłynęła po moim policzku. Kevin najwyraźniej to dostrzegł bo uniósł mój podbródek tym samym zmuszając mnie żebym na niego spojrzała. W jego oczach malowała się troska. Starł kciukiem łzę z mojego policzka, i przytulił mnie delikatnie.
- Ciii... Już dobrze. - szepnął mi do ucha uspokajająco – Już nic ci nie grozi. - głaskał mnie po włosach, nie wypuszczając z objęć. Potrzebowałam tego. Wtuliłam się w niego, wdychając jego zapach. Pachniał grejpfrutem, dymem papierosowym i czymś jeszcze. Czymś czego nie potrafiłam nazwać, ale mimo to podobało mi się. Może to głupie, ponieważ w ogóle go nie znam i nie powinno tak być, ale kiedy mnie tak do siebie przytulał, poczułam się przy nim... bezpiecznie.


***


Jej ciałem wstrząsnął szloch. Pozwoliłem żeby się we mnie wtuliła i objąłem ją mocniej, pragnąc ochronić przed złem tego świata. Gdybym tylko mógł, wziąłbym całe jej cierpienie na siebie. Była taka krucha i drobna. Zupełnie nie podobna do tej twardej i zadziornej dziewczyny która opieprzała mnie jeszcze dzisiaj rano. Teraz łkała cichutko, kurczowo trzymając się mojej kurtki, jakby w obawie że odejdę albo rozpłynę się w powietrzu.
W tej chwili przysiągłem sobie że znajdę tego śmiecia który jej to zrobił. Nie żebym był mściwy, zemsta jest poniżej mojej godności. Ale wypadki chodzą po ludziach... A dla mnie zaaranżowanie takiego ''wypadku'' nie powinno stanowić problemu. Mimo to przez chwilę walczyłem ze sobą żeby nie pobiec w stronę ciemnego parku, gdzie z pewnością szybko bym go znalazł. Przyjrzałem się jej przestraszonej twarzy, wyraźnej panice malującej się w wielkich szarych oczach. Nie mogę zostawić jej w takim stanie, nie teraz kiedy mnie potrzebuje.
- Dasz radę sama iść ? - zapytałem, delikatnie odsuwając ją od siebie. Widziałem że waha się przez chwilę, ale potem kiwnęła głową. Objąłem ją w talii i poprowadziłem w stronę miejsca gdzie zostawiłem samochód.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, pomogłem jej wsiąść do samochodu i ruszyliśmy. Przez większą część drogi zastanawiałem się co powinienem zrobić w takiej sytuacji. Nie mogłem jej przecież zabrać do siebie, nie potrzebnie by się przestraszyła i jeszcze pomyślałaby że chcę jej coś zrobić. Pozostało mi odwieźć ją do domu i jakoś wytłumaczyć jej matce co się stało. Czułem się za nią w pewien sposób odpowiedzialny.
Kątem oka spostrzegłem że już przestała płakać, teraz skuliła się na siedzeniu i wbiła nieobecny wzrok w ciemną drogę przed nami. Cała się trzęsła, nie wiedziałem czy z zimna czy z frustracji. Sięgnąłem na tylne siedzenie po pled i podałem jej go żeby mogła się okryć. Zdawała się tego nie zauważyć i dalej pusto patrzyła w przestrzeń.
- Reb. - widziałem jak podskakuje na siedzeniu na dźwięk swojego imienia – Przykryj się tym. - podsunąłem jej pled, na co ona drżącymi dłońmi zabrała go z moich rąk i popatrzyła na mnie z wdzięcznością. Widziałem jak go rozkłada i się przykrywa, wtulając się w niego jak dziecko w ulubionego pluszaka.
Po kilkunastu minutach zaparkowałem na poboczu pod jej domem, bo na podjeździe stało srebrne volvo, którego nigdy wcześniej tu nie widziałem.
Spojrzałem na jej pogrążoną we śnie twarz. Spała smacznie na siedzeniu pasażera, otulona ciepłym pledem. Wyglądała tak spokojnie i beztrosko. Wsłuchałem się w jej miarowy oddech, myśl że ktoś śpi obok mnie działała na mnie uspokajająco. Nie miałem sumienia jej budzić ale wiedziałem że muszę to zrobić. Potrząsnąłem delikatnie jej ramieniem.
- Rebecca, obudź się. - poruszyła się nieznacznie ale dalej nie otwierała oczu - Reb, jesteśmy na miejscu.
- Mamoo... - jęknęła i wtuliła się bardziej w koc, a kiedy nie ponowiłem próby jej obudzenia na jej twarz wypłynął błogi uśmiech. Zaśmiałem się cicho.
- Rebecca kochanie, ja nie jestem twoją mamą. - wyprowadziłem ją z błędu, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Cooo ? - tym razem przeciągnęła się rozkosznie i zamrugała trochę nieprzytomnie. Kiedy mnie zobaczyła, podskoczyła na siedzeniu tak gwałtownie że uderzyła głową o dach samochodu i przyjrzała mi się badawczo, jakbym był jakimś nadprzyrodzonym zjawiskiem.
- Co ja tu... ? - zaczęła, ziewając słodko i rozmasowując miejsce w które się uderzyła.
- Jesteśmy przed twoim domem. Rodzice na pewno bardzo się o ciebie martwią. - powiedziałem, na co ona widocznie się spięła, jeszcze bardziej pobladła i odsunęła się ode mnie. Z daleka widać było że perspektywa powrotu do domu napawała ja strachem.


***


Kevin patrzył na mnie wyczekująco, pewnie myślał że będę chciała jak najszybciej wrócić do domu. I pewnie by tak było gdyby nie fakt, że moja matka bardziej interesowała się swoim nowym kolesiem niż mną - swoją córką. Nie potrafiłabym udawać że wszystko jest normalnie, a ona od razu wyczułaby że coś jest nie tak. A jakoś nie pociągała mnie perspektywa szczegółowego opisywania dokonanej na mnie próby gwałtu jej i jej nowemu fagasowi który, sądząc po obecności nie znanego mi auta na podjeździe, pewnie został na noc.
- Nie, ja nie mogę teraz wrócić do domu... - powiedziałam nie wiedząc jak mu to wytłumaczyć. Spojrzał na mnie badawczo, jakby próbował wyczytać z mojej twarzy czy przypadkiem nie bredzę. - Nie każ mi tego robić... - jęknęłam próbując ukryć błagalną nutę, która mimowolnie pobrzmiewała w moim głosie.
W jego oczach dało się dostrzec wewnętrzną walkę, jakby rozważał następstwa, jakie mogą się pojawić jeżeli zostawi mnie przed domem. Po dłuższej chwili milczenia, kiwnął głową w geście zrozumienia i zawrócił. Teraz pędziliśmy z zawrotną prędkością, dookoła rozciągał się las, który zdawał się migać za szybą w postaci plamek zieleni i czerni. Przez chwilę chciałam zaproponować żeby zwolnił. Ale nie miałam na to siły, czułam się jak balon z którego ktoś spuścił powietrze. Po chwili jednak przyzwyczaiłam się do szaleńczego stylu jazdy Kevina i było mi już wszystko jedno.
Po paru minutach minęliśmy skrzyżowanie na którym pierwszy raz się spotkaliśmy. Czułam jak mimowolnie blady uśmiech wypływa mi na twarz, na wspomnienie tej chwili. Chyba to zauważył, bo zerknął na mnie i również się uśmiechnął.
Zaczęłam się zastanawiać, jak wytłumaczę mamie to że nie wróciłam na noc, ale po chwili odpędziłam te myśli pewna że i tak nie zauważy mojej nieobecności. Jest zbyt zajęta Nickiem żeby zauważyć że jej niepełnoletnia córka nie wróciła na noc, albo po prostu pomyśli że spałam u Eve. Może to i lepiej ? Przynajmniej nie będę musiała się jej tłumaczyć, z tego że spałam poza domem. Zastanowiłam się dlaczego wolę jechać nie wiadomo gdzie, z prawie nie znanym mi chłopakiem, o którym nie wiem dosłownie nic, niż wrócić do domu, do ''kochającej'' rodziny. Przecież to niedorzeczne. Ale nie miałam energii na kombinacje dotyczące tego jak i gdzie spędzę najbliższą noc. Odpowiadało mi to że Kevin nie kazał mi wrócić do domu, ani jechać do koleżanki. Sam się wszystkim zajął i nawet nie próbował wypytać mnie o to dlaczego nie chcę wrócić do domu. Nie zadawał pytań i za to byłam mu wdzięczna.
Skręciliśmy w leśną drogę, wbrew moim przypuszczeniom była idealnie wyjeżdżona, żadnych dziur, wystających korzeni ani wertepów na których mogłabym obić sobie i tak już obolałą kość ogonową. Po kilkudziesięciu metrach las zaczął rzednąć i w pewnym momencie znaleźliśmy się na sporych rozmiarów polanie. Mniej więcej pośrodku stał jednopiętrowy budynek. Nie byłam w stanie dokładniej mu się przyjrzeć bo na zewnątrz było ciemno, co zdecydowanie utrudniało dokładniejsze obserwacje.
Kevin zaparkował na wysypanym żwirem podjeździe, po czym wysiadł, obszedł auto i pomógł mi wysiąść. Kiedy się wyprostowałam, moje kości zaczęły strzelać rozpaczliwie od dłuższego trwania w tej niezbyt wygodnej pozycji. O dziwo czułam się już nieco lepiej, ta odrobina snu której zaznałam podczas jazdy, trochę mi pomogła.
Noc była cicha i spokojna, delikatny wietrzyk nieśmiało poruszał moimi splątanymi włosami. Weszliśmy na ganek, stare deski cicho skrzypnęły pod naszym ciężarem. Kevin schylił się, wyciągnął mały srebrny kluczyk ze szczeliny między deskami i zabrał się za otwieranie drzwi. Przekręcił kluczyk, zawiasy jęknęły cicho i drzwi ustąpiły zapraszając nas do środka.
Wnętrze było minimalistyczne. Na pierwszy rzut oka widać było że urządzał je mężczyzna. Żadnych niepotrzebnych, niepraktycznych ozdób. Pod ścianami stały masywne meble z ciemnego drewna, ściany były pomalowane na przygaszone odcienie niebieskiego, beżu i szarości, a przez cienki zasłony zawieszone w wielkich oknach, do pokoju wpadała księżycowa łuna.
- Nie ma to jak w domu. Co nie? - powiedział Kevin i spróbował uśmiechem dodać mi otuchy. Nie odpowiedziałam. Stałam na środku korytarza, zastanawiając się czy aby dobrze zrobiłam przyjeżdżając z nim w to miejsce.
Przeszliśmy przez korytarz gdzie zostawiliśmy kurtki i skierowaliśmy się do dużego pokoju z czarną skórzaną kanapą i telewizorem, który najprawdopodobniej był salonem. Kevin posadził mnie na kanapie i kazał na siebie zaczekać. Po chwili wrócił z wielką czerwoną apteczką i szklanką wody, która mi podał, po czym usadowił się na kanapie obok mnie. Kiedy otworzył apteczkę, moim oczom ukazała się imponująca kolekcja narzędzi medycznych, w której skład wchodziło między innymi kilka rodzajów skalpeli, szczypiec i nici do zszywania ran. Zastanowiłam się przez chwilę po co mu tyle tego żelastwa. Moja domowa apteczka ograniczała się do wody utlenionej, plastrów i dwóch opakowań aspiryny.
Nasączył wacik w spirytusie i zaczął przemywać moją rozciętą skroń. Rana zapiekła, wciągnęłam głośniej powietrze.
- Nie ruszaj się. Nieźle się poobijałaś - powiedział naklejając plaster w miejscu rozcięcia.
- Sama sobie tego nie zrobiłam - burknęłam z miną obrażonego dziecka. Uśmiechnął się i podniósł delikatnie mój podbródek, tak że patrzyłam teraz na jego skupioną na opatrywaniu mnie twarz. Był taki przystojny, przydługie kosmyki znad czoła opadały mu na oczy dodając mu jeszcze więcej uroku. Chyba zauważył że mu się przyglądam bo podniósł wzrok i napotkał moje zafascynowane spojrzenie. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Oparłam ręce na kolanach i wtedy coś w nadgarstku mocno mnie zapiekło. Syknęłam z bólu i spojrzałam na rękę. Dziwne że wcześniej tego nie zauważyłam. Cały rękaw mojego białego swetra był skąpany w do połowy zakrzepłej krwi, która powoli i zaczęła przemakać przez materiał jeansów. Zachłysnęłam się powietrzem i odwróciłam wzrok. Stwierdzenie że nie lubię widoku krwi byłoby sporym niedopowiedzeniem. Można powiedzieć że mnie przeraża. Kevin odsunął delikatnie mój rękaw i naszym oczom ukazał się wielki kawałek szkła wystający z rany na moim nadgarstku. Kevin szybko naciągnął na dłonie gumowe rękawiczki i chwycił za szklany odłamek próbując go wyciągnąć. Jęknęłam z bólu. Przypomniało mi się jak wtedy w parku upadłam na ziemię i coś ostrego boleśnie wbiło mi się w rękę, to musiało stać się wtedy. Ale jakim cudem nie poczułam tego przez całą drogę tutaj? Nie wiedziałam i zapewne się nie dowiem.
- Miałaś szczęście, dwa milimetry w lewo i przerwałoby ci żyłę – wystawił diagnozę tonem lekarza skupionego na swojej pracy. Brakowało mu tylko białego kitla. W sumie nie miałabym nic przeciwko temu żeby badał mnie taki lekarz.
- Auć – syknęłam, kiedy przyłożył mi do rany watkę nasączoną spirytusem – I co teraz ze mną będzie, doktorku?
- Będę musiał ci to zszyć, żeby... - przerwał w połowie i przyjrzał mi się badawczo, jakby dopiero teraz dotarło do niego co powiedziałam. Uśmiechnął się pod nosem. Po chwili wyciągnął grubą igłę, domyśliłam się że zaraz będzie zakładał mi szwy i kiedy wbił mi ją w rękę odruchowo odwróciłam wzrok, co oczywiście nie uszło jego uwadze.
- Oo... Czyżbyś bała się widoku krwi? - w jego głosie dało się wyczuć kpinę pomieszaną z satysfakcją - Daj spokój to tylko drobna rana, nic poważnego. - wyszczerzył się nie przestając nabijać się z mojego lęku. Posłałam mu zirytowane spojrzenie.
Dupek. Ale za to jaki przystojny. Po chwili jednak, skarciłam się w myślach.
Kiedy skończył zszywać, wstał z kanapy i zdjął gumowe rękawiczki z miną chirurga po udanej operacji.
- No, za tak fachową pomoc medyczną, należy mi się jakaś nagroda – wyszczerzył się, wyraźnie z siebie zadowolony. Ale szybko dodał – A teraz idę po coś do jedzenia dla mojej dzielnej i niewątpliwie głodnej pacjentki. - puścił mi oczko i zniknął za drzwiami pokoju.
- Skąd pomysł że jestem głodna?
- Widząc jak pożerasz mnie wzrokiem, ciężko się nie domyślić - dobiegł mnie z kuchni jego rozbawiony głos. Prychnęłam. Nie dość że dupek to jeszcze myśli że może mieć każdą, zaczęłam psioczyć na niego w myślach.
- Więc teraz bawimy się w doktora? - zaśmiałam się słysząc jak krząta się po kuchni, najwyraźniej próbując skombinować coś do jedzenia.
- Nie wiem jak tobie, ale mi taki układ odpowiada. Ja cie zszywam, a ty patrzysz na mnie z wdzięcznością i uwielbieniem.
- Wcale nie patrzę na ciebie z uwielbieniem. - założyłam ręce na piersi, udając oburzenie z miną naburmuszonego dziecka. Jednak szybko tego pożałowałam bo świeżo zszyta rana zapiekła żywym ogniem, gdy tylko zetknęła się z materiałem swetra.
- Tak wmawiaj sobie dalej – wkroczył do pokoju z talerzem pełnym kanapek. Posłał mi łobuzerski uśmiech, na widok którego zmiękłyby mi nogi gdybym akuratnie nie siedziała, usiadł obok mnie na kanapie i odgryzł kawałek kanapki.
Pomyliłam się, on nie myślał że może mieć każdą. On to wiedział.
Nagle poczułam się dziwnie wyróżniona, co nieco bardziej mnie ośmieliło.
- Kucharz, kelner i lekarz w jednym. Masz jeszcze jakieś ukryte talenty? - zapytałam posyłając mu uśmiech i zabrałam się do jedzenia jednej z kanapek.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jakie – uśmiechnął się tajemniczo.
- Może spróbuję zgadnąć? - starałam się nie brzmieć jak flirciara ale chyba nie poskutkowało.
- Nie sądzę żeby ci się udało. Ale w sumie co mi szkodzi? - wzruszył ramionami i rozłożył się na oparciu kanapy.
- Hmmm... No nie wiem... - udałam głębokie zamyślenie - Może robisz striptiz? - roześmiałam się, na co on prawie zakrztusił się kanapką.
- A co? Tak szybko chciałabyś to sprawdzić?
Roześmiałam się i wymierzyłam mu kuksańca w bok, na co on tylko pokiwał na mnie palcem w karcącym geście, ale po chwili mi zawtórował. Miał w sobie coś takiego że szybko zapomniałam o całym bólu który spotkał mnie dzisiejszego wieczoru.
- Tobie tylko jedno w głowie. - westchnął udając oburzenie i złapał się teatralnie za głowę. Przysunął się bliżej mnie, tak że teraz nasze twarze dzieliło od siebie około 15 cm.
- A tobie niby nie? - zachichotałam próbując powstrzymać drżenie głosu spowodowane jego bliskością. Z każdą sekunda odległość między nami się zmniejszała, tak że miałam wrażenie że za chwilę zupełnie zniknie.
- Nieee... Próbujesz mnie o coś oskarżać? - serce tłukło mi się w piersi, tak mocno że zaczęłam się obawiać że za chwilę złamie mi żebro, jeżeli tylko on zbliży się do mnie jeszcze o milimetr.
- Nie śmiałabym – wypowiedziałam te słowa praktycznie w jego usta, bo prawie stykaliśmy się nosami. Zamknęłam oczy i delikatnie rozchyliłam usta w oczekiwaniu na to co za chwilę miało się stać.
I w tym momencie w powietrzu rozbrzmiały pierwsze akordy ''Watcha say'' Jason'a Derulo, brutalnie przerywając ciszę. Dopiero po chwili zorientowałam się że to z mojego telefonu wydobywa się ten dźwięk, sygnalizując że ktoś do mnie dzwoni. Natychmiast zerwaliśmy się z miejsc, nieco zakłopotani zaistniałą sytuacją. Poczułam jak rumieniec zawstydzenia mimowolnie rozlewa się po mojej twarzy.
- Chyba powinnam odebrać. - wypowiedziałam niepewnie, na co on kiwnął głową i spuścił wzrok, a ja ruszyłam się w stronę korytarza, skąd dobiegał dźwięk.
Gdy tylko odebrałam, zostałam zalana potokiem słów.
- Rebecca, miałaś już dawno być w domu. Czy wiesz która godzina? Nie raczyłaś nawet do mnie zadzwonić żeby powiedzieć że zostajesz u Eve. Ile razy mam ci powtarzać że musisz informować mnie o takich rzeczach. - wydyszała jednym tchem moja mama. Spojrzałam odruchowo na zegarek zawieszony na równoległej ścianie i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Dochodziła druga w nocy. Kiedy to zleciało? Owszem czułam się dobrze w towarzystwie Kevina, ale nie mogłam uwierzyć że czas tak po prostu przepływał mi przez palce.
- Jesteś tam? - pełen wyrzutu głos z słuchawki przypomniał mi że powinnam się odezwać.
- Tak, przepraszam mamo. Zagadałyśmy się, wiesz jaka jest Eve, – przerwałam i odwróciłam się w stronę otwartych drzwi do salonu, przez które bez problemu mogłam zobaczyć Kevina, który opierając łokcie na kolanach, siedział na kanapie wlepiając zamyślony wzrok w podłogę. Kiedy spojrzał w moją stronę, lekko się zarumieniłam, na co on uśmiechnął się delikatnie, ale jakby i z satysfakcją. - tak wyszło. Wrócę jutro.
- Dobrze kochanie, w takim razie pa. Baw się dobrze .
- Pa.
Rozłączyłam się i wróciłam do pokoju.
- Chyba powinnam się umyć i przebrać. Mógłbyś użyczyć mi jakichś ciuchów? - zasugerowałam po chwili. Kevin wstał z kanapy i odgarnął dłonią włosy z czoła.
- Jasne, zaraz ci czegoś poszukam – powiedział i wyszedł z salonu na korytarz z którego przeszedł do jakiegoś ciemnego pokoju. Podążyłam za nim, w środku panował mrok, ale kiedy rozbłysło światło, moim oczom ukazał się schludny, przestronny pokój z wielkim oknem, zajmującym prawie całą ścianę, przez które można było oglądać rozgwieżdżone niebo. Wszystkie meble były solidnie wykonane z ciemnego drewna. Pod ścianą obok drzwi stał duży regał z książkami i przysadzisty czarny fotel. Prostopadle do niego stała czarna komoda do której właśnie podszedł Kevin i zaczął w niej grzebać bezceremonialnie wywracając, ułożone w szufladach ubrania.
Tym co najbardziej przyciągnęło moją uwagę było ogromne dwuosobowe łóżko, zaścielone białą pościelą. Cała ściana za nim była wyklejona fotografiami. Podeszłam bliżej żeby lepiej im się przyjrzeć. Były na nich rozmaite sytuacje, osoby, krajobrazy i zwierzęta. Większość z nich przedstawiała ludzi, ale wyglądały tak jakby były robione przypadkowym osobom. Na jednej z nich był chłopiec bawiący się piłką na placu zabaw, a na innym uśmiechnięta starsza kobieta wychylająca się zza straganu z owocami. Tylko jedna postać powtarzała się na kilkunastu fotografiach. Była to śliczna ciemnowłosa dziewczyna, uśmiechająca się zalotnie do fotografa. Na jedynym zdjęciu na jakim był Kevin, stał właśnie z nią i jakimś jasnowłosym chłopakiem. Wszyscy się uśmiechali, tylko dziewczyna, uwieszona na jego ramieniu miała w oczach jakieś dziwne iskry. Jeszcze raz powędrowałam wzrokiem do blondyna, Wydawało mi się że już kiedyś go widziałam, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć gdzie. Ten chłód w jego błękitnych oczach wydawał mi się dziwnie znajomy, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć u kogo go widziałam.
- Niestety nie mam zwyczaju przebierania się w babskie ciuszki, więc będę musiał dać ci coś swojego – z zamyślenia wyrwał mnie rozlegający się tuż przy moim uchu głos Kevina. Wzdrygnęłam się i w jednej chwili poczułam się głupio, ale on nie wydawał się być zły. Raczej smutny, jakby zdjęcia przywoływały bolesne wspomnienia. Przez chwilę dumał z wzrokiem wbitym w ścianę, ale po chwili podał mi złożone w kostkę ubrania.
- Korytarzem na lewo jest łazienka. Postaraj się nie zamoczyć opatrunków, dobrze?
- Jasne, dzięki - wzięłam od niego ubrania i skierowałam się w wcześniej wskazanym mi kierunku. Łazienka była czysta i jasna. Glazura w kilku odcieniach niebieskiego zdobiła prawie całą jej powierzchnię. Zanim weszłam pod prysznic, zrzuciłam z siebie ubrania i dokładnie obejrzałam swoje posiniaczone ciało w stojącym w rogu lustrze. Pomijając fakt że byłam strasznie brudna, głównie umazana zakrzepłą krwią, moje ciało zdobiło kilka dużych siniaków. Większość znajdowała się na przedramieniu, w miejscu za które chwycił mnie tamten facet i w okolicach biodra. Przyjrzałam się swojej twarzy, rozcięta warga i skroń wyraźnie odznaczały się na bladej skórze. Resztki rozmazanego tuszu znaczyły trasę łez na mojej twarzy w postaci niewyraźnych smug na policzkach. Westchnęłam głośno i weszłam pod prysznic. Już po chwili gorąca woda sprawiła że się zrelaksowałam. Burza w głowie trochę się uspokoiła a mięśnie rozluźniły. Usilnie próbowałam zmyć z siebie przykre wspomnienia dzisiejszego wieczoru. Ale wiedziałam że choćbym nie wiem jak się szorowała, nie pozbędę się tamtego uczucia paraliżującego strachu, bólu i dłoni tamtego faceta na swoim ciele. Trudno mi będzie wyrzucić to z pamięci.
Ale nie chciałam teraz zaprzątać sobie głowy czymś tak przykrym. Przypomniał mi się Kevin i ta sytuacja przed chwilą, zanim zadzwoniła mama. Byłam pewna że gdyby nie telefon, pocałowalibyśmy się. A może zbyt wiele sobie dopowiadam? Sama nie wiedziałam co o tym myśleć, przecież znałam go tak krótko. A jednak chciałam tego, chciałam żeby mnie pocałował. Od naszego pierwszego spotkania coś przyciągało mnie do niego. Przy nim czułam przyjemne dreszcze i bezpieczeństwo jednocześnie. Przecież to absurdalne.
Wyszorowałam się porządnie szamponem o zapachu eukaliptusa, który stał na półeczce pod prysznicem i wytarłszy się ręcznikiem założyłam naszykowane przez Kevina ciuchy. Tak jak przypuszczałam, wszystko było na mnie dużo za duże. Czarna koszulka z logo Hollywood Undead sięgała mi przed kolano, a granatowe spodenki do gry w koszykówkę zamiast przed kolano sięgały mi prawie do połowy łydki. Owinęłam włosy w ręcznik i rozejrzawszy się po łazience w poszukiwaniu suszarki, uświadomiłam sobie że przecież on mieszka sam, a zapewne samotnie mieszkający chłopak nie będzie miał tego niezwykle przydatnego urządzenia. Zrezygnowana odcisnęłam włosy w ręcznik i rozwiesiwszy go na grzejniku, wyszłam z łazienki.
Kevin kucał przy kominku w salonie i rozpalał ogień. Płomienie rzucały ciepłe światło na jego zamyśloną twarz. Kiedy tylko zauważył moją obecność, zlustrował mnie wzrokiem i uśmiechnął się tak że zmiękły mi nogi.
- Ładnie ci - skomentował moją, albo raczej jego piżamę. Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi i poczułam jak szkarłatny rumieniec wkrada mi się na twarz, po raz kolejny tego wieczoru. Wstał i minąwszy mnie zaprosił gestem do tego żebym poszła za nim. Weszliśmy do sypialni i przystanęliśmy obok wielkiego dwuosobowego łóżka.
- Będziesz spać tutaj – poinformował mnie wskazując mebel ręką.
- A co z tobą? - zapytałam z cichą nadzieją, że mi potowarzyszy.
- Dzisiaj prześpię się na kanapie - powiedział uśmiechając się niepewnie, na co westchnęłam cicho, lekko zrezygnowana. W duchu, miałam nadzieję zyskać pretekst żeby móc się do niego przytulić, co było zresztą bezsensowne, skoro ledwo się znaliśmy. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli, ale mimo wszystko wiedziałam że tak naprawdę chciałabym skończyć to co zaczęło się w salonie i zostało nam tak okrutnie przerwane przez telefon od mojej matki.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam nerwowo skubać palcami krawędź koszulki.
- W takim razie ja pójdę się wykąpać, a ty się tu rozgość. Potem jeszcze przyjdę żeby powiedzieć ci dobranoc – powiedział i ruszył w stronę drzwi prowadzących na korytarz.
- Kevin? - zatrzymał się w drzwiach i odwrócił w moją stronę pytające spojrzenie – Dziękuję – powiedziałam na co on tylko uśmiechnął się delikatnie i wyszedł.
Zostałam sama w jego pokoju. W pokoju chłopaka który dzisiaj prawdopodobnie uratował mi życie. Chłopaka który dzisiaj prawie mnie pocałował. Chłopaka o którym ostatnio stanowczo zbyt często myślałam.
Chwilę później usłyszałam szum bieżącej wody. Niewiele myśląc padłam na łóżko zanurzając się w śnieżnobiałej pościeli. Nie pamiętam co było dalej więc chyba zasnęłam. Zasnęłam otoczona jego zapachem. Delikatnym aromatem cynamonu i grejpfrutów.
______________________
No i koniec końców, rozdział już jest. Wiem że późno, ale się tak złożyło że jest na walentynki :) Od ostatniego posta wbiło mi ponad 2300 wyświetleń, z czego bardzo się cieszę. Mam nadziejęże rozdział jest w miarę ciekawy i sie podoba. Dziękuję wszystkim komentującym, wasza opinia jest dla mnie ważna i bardzo sie cieszę że ją wyrazacie :)
WAŻNE ! Postanowiłam zrobić coś na kształt konkursu na tytuł tego opowiadania, bo ''Promise'' jednak niezbyt do mnie przemawia. Piszcie w komentarzach jak powinno się ono nazywać. Zwycięzca - ten kto wymyśli najlepszą nazwę, otrzyma dedykacje w następnych dwóch rozdziałach. Jeżeli ktoś nie ma konta a ma pomysł na tytuł, niech napisze komentarz aninimowo i podpisze się ksywką żebym wiedziała komu zadedykować rozdział.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Promise, Rozdział 5

 Rozpoczęła się długo wyczekiwana przez wszystkich pora roku. Powietrze pachniało ziemią, a wiosna dawała o sobie znać, pozwalając drzewom na wybudzenie się z zimowej śpiączki. Znużeni ciągnącą się w nieskończoność zimą, ludzie wyszli z domów żeby złapać trochę promieni słońca i pospacerować napawając się widokiem, budzącej się do życia przyrody.
 Ja także idąc do szkoły chłonęłam ten widok. Brakowało mi tego. Po ponad trzech miesiącach szarej zimowej pluchy, zapragnęłam znów poczuć na twarzy ciepło promieni słonecznych.
 Kiedy kilka dni temu spotkałam Chrisa w lesie, opowiedział mi o całej tej sytuacji z wilkami. Przypadkowo, chodząc po lesie natknął się na watahę, która zaczęła go gonić. Po tym jak mi to opowiedział porozmawialiśmy jeszcze chwilę i rozstaliśmy się żeby każde mogło pójść w swoją stronę. Mimo to zdziwiło mnie trochę że włóczył się po lesie w nocy, ale sama nie byłam lepsza więc zbytnio nie naciskałam na ten temat. Wydawał się miły, mimo tego przeszywającego spojrzenia którym zwykł mnie obdarowywać. Tak jak obiecałam, następnego dnia spotkałam się z Eve. Usiadłyśmy w naszej ulubionej kawiarence na rogu i rozmawiałyśmy długie godziny, zajadając się jabłecznikiem jak to miałyśmy w zwyczaju. Opowiedziałam jej o spotkaniu z Chrisem i o Kevinie. Najpierw uznała że to słodkie że mnie pocałował i zachwycała się tym że był taki tajemniczy, ale po dłuższej dyskusji zgodnie uznałyśmy że jest dupkiem, skoro mnie tak wystawił, więc nie drążyłyśmy jego tematu zbyt długo.
  Ucieszyłam się na myśl że już nie długo zrobi się ciepło i będziemy wyjeżdżać z Eve i resztą paczki nad wodę. Miałyśmy z Eve tak wiele wspólnych szczęśliwych wspomnień. Oprócz tych dobrych chwil, nasza przyjaźń przetrwała też sporo prób, ale mimo to zawsze wspierałyśmy się w trudnych momentach.
 W tem słońce wyjrzało zza chmur przerywając moje rozmyślenia i poczułam na twarzy ciepło jego promieni. Stęskniłam się za tym uczuciem. jednak nie nacieszyłam się tym zbyt długo, bo mina mi zrzedła kiedy zobaczyłam znajomego, granatowego Jeep'a. Odwróciłam wzrok niezadowolona i przyspieszyłam kroku. Niech nie myśli że nie mam mu za złe, tego że najzwyczajniej w świecie mnie olał. Nie potrafiłam zrozumieć jego postępowania. Najpierw jest dla mnie miły i w ogóle, całuje mnie chociaż się nie znamy, umawia się ze mną a potem nie przyjeżdża. To przecież nie ma sensu.
 Jeep sunął powoli przez asfalt by po chwili zrównać się ze mną prędkością. Kierowca opuścił szybę zza której wychyliła się rozpromieniona twarz Kevina.
- Podwieźć Cię ? - usłyszałam, jednak zignorowałam go nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Po głosie wywnioskowałam że raczej nie czuje się winny. - Hej, Adler. Zapytałem cię o coś. - jego głos już nie był tak rozradowany, jednak nie przestawał być przyjazny. Wyglądał na kogoś kto nie lubi gdy się go ignoruje.
 Chwila. Zatrzymałam się i obrzuciłam  go chłodnym spojrzeniem.
- Skąd wiesz jak się nazywam ?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. - zgromiłam go wzrokiem, tym samym dając mu do zrozumienia że mnie to nie bawi - Ale powiedzmy że zgadywałem. - uśmiechnął się szelmowsko, widząc moje zdenerwowanie - I sądząc po tym jak zareagowałaś, najwyraźniej trafiłem. - spojrzałam na niego nie kryjąc irytacji i odniosłam wrażenie że bawi go to jak się wściekam - Wsiadaj...
- Przejdę się.
 Gdy tylko to powiedziałam, zobaczyłam jak zajeżdża mi drogę parkując na środku chodnika i wysiada z samochodu. Złapał mnie delikatnie za dłonie zachodząc mi drogę i nachylił się nade mną.
- Przestań, proszę cię. - szepnął.
- Przestań ? Tylko tyle masz mi do powiedzenia ? - w moim głosie można było wyczuć pretensję, wyrwałam ręce z jego uścisku - Po co w ogóle się ze mną umówiłeś skoro nawet nie miałeś zamiaru przyjechać ? - wściekłam się.
- Ehh to nie tak. - zaczął się tłumaczyć, przy tym gorączkowo wymachując rękami, - Nie mogłem przyjechać, wypadło mi coś bardzo ważnego.
- W takim razie, co to było ?
 Przez chwilę widziałam po jego minie że walczy ze sobą, ale po niespełna minucie ciszy westchnął zrezygnowany.
- Nie mogę ci powiedzieć. - szepnął w końcu.
- Więc chyba nie potrzebnie mnie zatrzymałeś. - powiedziałam chłodno i spróbowałam go wyminąć, ale złapał mnie delikatnie w talii i przyciągnął do siebie. Zirytowałam się. Co on sobie wyobraża ? - Puść mnie. - spróbowałam się wyrwać, jednak był zbyt silny - Czego ty w ogóle ode mnie chcesz ?
- Daj mi drugą szansę. - szepnął mi do ucha, drażniąc oddechem moją szyję.  Pachniał tak ładnie, że nie potrafiłam się mu oprzeć.- Przepraszam. - Widząc jak wzdycham zrezygnowana, delikatnie przejechał dłonią po moim policzku, odgarniając kilka niesfornych kosmyków które opadły mi na twarz. Znieruchomiałam walcząc z cudownym dreszczem który przebiegł mi po plecach. Poczułam że się rumienię, na co on uśmiechnął się z satysfakcją, widząc moje zawstydzenie. Humor najwyraźniej mu wrócił bo po chwili wypuścił mnie ze swoich objęć i podszedł do samochodu, żeby otworzyć przedemną drzwi.
- Więc skoro już mi wybaczyłaś, to może podwiozę cię do szkoły ?
- Kto powiedział że ci wybaczyłam ? - powiedziałam udając oburzenie. Nie potrafiłam się na niego gniewać.
- O daj spokój. Nie mów że nie rusza cię mój wrodzony urok. - zaśmiał się i puścił mi oczko.
- Jesteś nie możliwy. - odrzekłam rozbawiona, wsiadając do samochodu.

Siedziałam w kawiarni na rogu i dopijałam swój koktajl porzeczkowy. Eve radośnie świergotała o chłopakach z Kanady z którymi koresponduje, a w szczególności zachwycała sie Joshem, kuzynem jej koleżanki z tamtejszej klasy. Według jej opisu Josh wyglądał jak skrzyżowanie Adonisa z Bradem Pitt'em i grał na pozycji rozgrywającego w szkolnej drużynie koszykówki. Po chwili jednak zmieniła temat.
- Widziałaś się z Kevinem ? - zapytała z nieukrywaną ciekawością.
- Tak, dzisiaj rano podwiózł mnie do szkoły.
- I jak było ?
- A jak miało być ? - zapytałam zdziwiona.
- No nie wiem, umówiliście się ?
- Nie. - odpowiedziałam po chwili namysłu. Eve omal nie zadławiła się swoim ciastem kokosowym.
- Ehh... Rebel jesteś beznadziejna, czy ja naprawdę muszę uczyć się jak postępować z facetami ? - stwierdziłam że to pytanie retoryczne,  więc nic nie powiedziałam,na co ona ruchem dłoni przywołała przystojnego kelnera. Brązowowłosy chłopak podszedł do nas ochoczo.
- W czym mogę paniom służyć ? - zapytał, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Chciałabym zamówić cynamonowe i waniliowe espresso i ciebie na deser. - powiedziała taksując go wzrokiem, z kokieteryjnym uśmiechem na ustach.
 Zasłoniłam twarz ręką w geście zażenowania. Chłopak wyraźnie zaskoczony wypowiedzią Eve, speszył się nie wiedząc co powiedzieć. Posłałam mu przepraszający uśmiech.
- Koleżanka żartuje, espresso wystarczy. - próbowałam jakoś wybrnąć z sytuacji, ale kelner szybko zniknął za barem. Roześmiałam się. - Rzeczywiście jest twój, mistrzyni podrywu. - zakpiłam. Eve założyła ręce na piersi udając obrażoną, ale po chwili śmiałyśmy się w najlepsze z zaistniałej sytuacji, tym samym zwracając uwagę pozostałych gości i części personelu, w tym nieszczęsnego kelnera.
 Spojrzałam na zegarek, dochodziła 20. Za oknem robiło się ciemno, a ja obiecałam mamie że po drodze zahaczę jeszcze o market i kupię owoce. Do mamy miał dzisiaj przyjść Nick, więc nie śpieszyło mi się specjalnie. Świadomie odwlekałam mój powrót do domu.
 Tak jak obiecałam po drodze na przystanek autobusowy wstąpiłam do marketu, gdzie kupiłam kilka jabłek, bananów i kilogram mandarynek. Po zakupach z ociąganiem skierowałam się w stronę przystanku. Nie chciałam jeszcze wracać. Z utęsknieniem chłonęłam każdą chwilę napawając się zimnym nocnym powietrzem. Miasto nocą było naprawdę piękne, latarnie rzucały ciepłe światło na zwilżone wiosennym deszczem ulice, wszystkie te stare kamienice wprawiały w romantyczny nastrój. Miałam jeszcze dosyć kawałek do przejścia, więc postanowiłam skrócić sobie drogę i skręciłam w ciemny park. Znałam okolicę i nie bałam się tędy chodzić, nawet nocą. Czasem można było spotkać tu spacerujące za rękę pary, lub starszych ludzi karmiących gołębie, ale dzisiaj nie było nikogo. Na cały, dosyć spory teren parku paliła się tylko jedna latarnia. Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam że całkiem liczna reszta została zbita. Poczułam narastający niepokój. Manewrowałam niepewnie między co większymi skupiskami szkła i przyspieszyłam kroku żeby jak najszybciej wyjść z tych nieprzebytych ciemności. 
 Wtedy zatrzymało mnie mocne szarpnięcie za rękaw kurtki, zachwiałam się i wpadłam na kogoś. Siatka z owocami wypadła mi z ręki, a mandarynki potoczyły się po chodniku. Tym kimś okazał się być wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, który chwycił mnie w pasie i zaczął brutalnie ciągnąć w stronę zarośli. Zaczęłam się szarpać i wyrywać, ale w wyniku moich starań, jego dłonie jeszcze mocniej zacisnęły się na moich przedramionach, w żelaznym uścisku, czułam jak pod skórom robią mi się siniaki. Miałam wrażenie że jego palce zaraz przebiją moją kurtkę a potem skórę. Usłyszałam krzyk. Długi, przeciągły jęk, bólu przepełniony goryczą. Brzmiący jak histeria zwierzęcia które wydając ostatnie tchnienie godzi się ze śmiercią. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę że wydobywa się on z mojego gardła. To był mój krzyk. W odpowiedzi na ten akt paniki,otrzymałam cios w twarz, który pewnie zwaliłby mnie z nóg gdyby nie palce coraz silniej zakleszczające się na mojej ręce. Fala bólu ogarnęła moją głowę i ramiona, by po chwili rozlać się po całym ciele. W ustach miałam metaliczny posmak krwi, skroń zapiekła, jak rana posypana solą i coś gorącego zaczęło spływać mi po twarzy. Po chwili dowlekł mnie do krzaków i powalił na ziemię. Uderzyłam głową o korzeń pobliskiego drzewa.  Bób w mojej głowie eksplodował na nowo. Coś ostrego wbiło mi się w nadgarstek. Gorąca krew spływała mi z ręki, zostawiając wszędzie czerwone plamy. Spanikowałam, dotarło do mnie co za chwilę może cię stać. Kiedy spróbował rozpiąć moje spodnie,  z całej siły kopnęłam go w szczękę, najwidoczniej poskutkowało bo złapał się za szczękę, zatoczył dwa kroki do tyłu i zaczął pluć krwią, siarczyście przy tym przeklinając. 
- Ty mała suko ! - krzyknął rozeźlony, nie czekając na jego dalsze reakcje, zerwałam się z trawnika i zaczęłam uciekać w przeciwnym kierunku. 
 Biegłam ile sił w nogach, kiedy byłam już blisko wyjścia z parku, odwróciłam się żeby zobaczyć czy mnie goni, ale nikogo nie dostrzegłam w tych nieprzeniknionych ciemnościach. Ścieżka była pusta, odetchnęłam. Nagle zderzyłam się z kimś. Impet uderzenia sprawił że się zachwiałam i nie wątpliwie uderzyłabym o ziemię gdyby nie podtrzymały mnie czyjeś silne ramiona.
___________________
Wiem jestem okropna że przerywam w takim momencie. Mam cichą nadzieję że notka jest satysfakcjonująca. Mam już ponad tysiąc wyświetleń ! Tak wiem że to mało w porównaniu do innych blogów ale i tak się cieszę. To mój mały rekord bo jeszcze na żadnym blogu nie zostałam na tyle długo żeby dobić do tysiąca wyświetleń. Pamiętaj cie że wasze komentarze karmią moją wenę :)

piątek, 17 stycznia 2014

Nominacja

 Mój blog został nominowany do LBA. LBA polega na: nominowany nominuje 11 blogów, odpowiada na 11 zadanych mu pytań, zadaje nominowanym inne pytania. Nie nominuje się blogów które nominowały twój blog. Gdyby coś było nie jasne pytamy w komentarzach :)

 Moje odpowiedzi:

1) Ulubiona pora roku? Dlaczego?
Lato. Może moja odpowiedź jest banalna, ale głównie z powodu wakacji, wysokiej temperatury i słońca.
2) Jaką muzykę najczęściej słychać w twoim pokoju?
Różnie, słucham prawie każdego z gatunków, ale w moim pokoju najczęściej rozbrzmiewa coś energetycznego i tanecznego. Wtedy zazwyczaj sprzątam lub tańczę.
3) Czy lubisz swoją klasę/ rówieśników?
Jasne, myślę że są prześmieszni.
4) Uprawiasz jakiś sport?
Tak, gram w koszykówkę i tańczę.
5) Lubisz chodzić na spacery do lasu?
Nie wiem, nie mam ku temu zbyt częstej okazji.
6) Zwiedziłeś jakieś kraje? Jak tak to co ciekawego tam zobaczyłeś/aś?
Zwiedziłam ich dosyć mało, ale mam zamiar nadrobić to w przyszłości. A z tych które zwiedziłąm to między innymi: Włochy, Hiszpania, Chorwacja, USA
7) Ulubione imię męskie i damskie?
Kevin i Vanessa
8) Jeśli mógłbyś/mogłabyś zamienić się miejscami z jakąś postacią z książki/filmu, to kim byś chciał/a być? Dlaczego?
Zamieniłabym sie miejscami z Dru z '' Innych Aniołów'' Lili St. Crow, nawet nie wiem dlaczego, jakoś fascynuje mnie ta postać i jej siła.
9) Ulubiona komedia?
'' 21 Jump Street'' oglądałam ją wczoraj, nie pamiętam już który raz.
10) Jaka jest twoja pasja/ hobby?
Oczywiście pisanie, ale uwielbiam również rysować.
11) Jaka jest twoja definicja przyjaźni?
Przyjaźń jest wtedy, kiedy druga osoba ryzykuje żeby ci pomóc i potrafi czasem na ciebie nawrzeszczeć żebyś się otrząsnęła i przestała rujnować sobie życie.

Moje pytania dla was:

1) Jaki film ostatnio obejrzałeś ?
2) Jaki jest twój ulubiony gatunek filmu ?
3) Jakie jest twoim zdaniem idealne miejsce na randkę ?
4) Jaka jest twoja ulubiona piosenka ?
5) W jakim kraju chciałbyś zamieszkać ?
6) Jaki jest twój ulubiony cytat ?
7) Czy masz swój ulubiony paring, jak tak to jaki ?
8) Gdybyś mógł wybrać celebrytę z którym spędziłbyś tydzień, kto by to był ?
9) Jaka jest twoja ulubiona książka ?
10) Czym chciałbyś zajmować się w przyszłości i dlaczego ?
11) Gdybyś mógł zmienić u siebie jedną cechę charakteru, jaka byłaby ta cecha ?

Nominowane przeze mnie blogi :

http://zutara.blog.pl/
http://sasusaku-by-jusia.blog.onet.pl/
http://dramione-sheireen.blogspot.com/
http://dramione-never-let-me-go.blogspot.com/
http://ss-taste-blood.blog.onet.pl/
http://dramione-milosc-przez-glupote.blogspot.com/
http://dramione-gdy-jestesmy-sami.blogspot.com/
http://internetowa-milosc.blogspot.com/

Przepraszam że jest za mało blogów ale nie chcę nominować na siłę tych których nawet nie czytałam. Nominuję te które uważam za ciekawe i dobrze napisane. Pozdrawiam :)


piątek, 10 stycznia 2014

Promise, Rozdział 4

Tego dnia reszta lekcji upłynęła w miarę możliwości spokojnie, pozwalając mi się zastanowić nad tym co przez całe zajęcia zajmowało moje myśli. Czy powinnam dzisiaj rzeczywiście spotkać się z Kevinem ? A może nie mówił tego na poważnie. Już sama nie wiedziałam co o tym myśleć. To wszystko wydawało się bez sensu. I jeszcze ten pocałunek. Na samo wspomnienie tej chwili zarumieniłam się lekko. Miał w sobie coś magnetyzującego ale gdzieś w środku czułam że bezsensownie się nakręcam i w rezultacie nie wyniknie z tego nic dobrego.
 Wróciłam do domu, gdzie ku mojemu zaskoczeniu zastałam mamę. Kiedy weszłam do kuchni, układała brudne naczynia w zmywarce.
- Cześć. - przywitałam się. Trochę zdziwiła mnie jej obecność bo zazwyczaj wracała do domu późnym wieczorem. Ostatnimi czasy nie rozmawiałyśmy zbyt często, o ile w ogóle rozmawiałyśmy.
- Cześć kochanie. Jak tam w szkole ? Wydarzyło się coś ciekawego ?
- Wszystko OK. Tak jak zwykle. - po co miałam jej mówić o tym jak się zachowała pani Peterson wobec mnie. Zapewne i tak nic by to nie zmieniło, tylko zaczęłaby się niepotrzebnie denerwować, a ja przecież nie potrzebuję niczyjej pomocy, radzę sobie.
 Spojrzała na mnie z zatroskaną miną, zamykając drzwiczki zmywarki.
- Jesteś pewna ? Wyglądasz na zmęczoną...
- Wydaje ci się. - ucięłam i powolnym krokiem ruszyłam w stronę schodów. Była dziwnie nadopiekuńcza. Nie pasowało to do niej. 
- Becca, kochanie. - zatrzymał mnie jej zatroskany głos. Wie że nie lubię tego zdrobnienia ale mimo to wciąż zdarza jej się go używać. - Wiem że ostatnio mało ze sobą rozmawiamy, przepraszam że nie poświęcam tobie i Michaelowi tyle czasu ile bym chciała, ale przecież sama wiesz że mam natłok pracy i nie jest mi łatwo. - spojrzała na mnie przepraszająco - Od śmierci waszego taty...
- Mamo. - przerwałam jej widząc co się święci, nie musi mi się spowiadać dobrze wiem jak jest. Spróbowałam  ją uspokoić, widząc malujący się w jej oczach żal. - Nie tłumacz mi się. - uśmiechnęłam się ciepło - Nie obwiniaj się, ja i Michael sobie poradzimy. - powiedziałam spokojnie otaczając ją ramieniem w geście pocieszenia. - Przecież jesteśmy już dorośli.
 Od śmierci taty, mama nie była już tą samą osobą. Z pełnej życia, spontanicznej i zawsze uśmiechniętej kobiety, stała się smutna i nieporadna. Bardzo schudła, oczywiście nadal była piękną kobietą, ale jej hebanowo czarne włosy stały się cieńsze, a duże oczy w kolorze wiosennej trawy zdawały się nie błyszczeć tak jak kiedyś. Przez pewien okres czasu chodziła po domu, gładząc palcami rzeczy należące do ojca i wybuchając płaczem za każdym razem kiedy przypominała sobie że jego już nie ma. Los odebrał jej osobę którą darzyła niesamowitą romantyczną miłością i nie zapowiadało się żeby w najbliższej przyszłości pokochała kogoś na nowo.
 W końcu wszyscy pogodziliśmy się z tym że tata już nigdy nie stanie w drzwiach, jak to zwykł robić po powrocie z misji. Nie przytuli mnie i Michael'a mówiąc jak bardzo nas kocha i że bardzo tęsknił. Nie złapie mamy w ramiona, nie pocałuje i nie powie jak bardzo jest szczęśliwy że ma nas.
 Spojrzałam w jej smutne zielone oczy. Były takie same jak oczy Michaela, miał też jej hebanowe włosy. Był bardzo podobny do mamy ale oboje z Michaelem odziedziczyliśmy charakter po tacie. Byliśmy uparci i zawzięci tak samo jak on. Ja oprócz tego jestem do taty bardzo podobna z wyglądu, mama czasem wspomina że jak byłam mniejsza to byłam jego malutką dziewczęcą repliką. Te same duże, stalowo szare oczy i jasno brązowe włosy.
- Kochanie chciałam przekazać ci dobrą nowinę. - powiedziała, wyglądało to tak jakby nagle wstąpiła w nią dawka nowej pozytywnej energii. Miałam złe przeczucia, zachowywała się dzisiaj dziwnie. Najpierw mi się rozczula a teraz zdaje się tryskać szczęściem.
- Poznałam wspaniałego mężczyznę. - zaświergotała mama, a w jej oczach zapłonęły wesołe og
niki - Jest naprawdę cudowny, ma na imię Nick. Spotykamy się od jakiegoś czasu.
- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś że kogoś masz ? - dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo się od siebie oddaliłyśmy. Byłam głupia że myślałam że tata dalej jest jedynym mężczyzną w jej życiu. Ale z drugiej strony przecież ma prawo ułożyć sobie życie na nowo. Sama nie wiedziałam co o tym myśleć.
Ten facet chyba nie ma zamiaru się tu wprowadzić. Mama może się umawiać z kim chce, ale mi nie uśmiecha się witać z otwartymi ramionami jakiegoś faceta udającego że może zastąpić mojego ojca.
- Na pewno go polubisz. Jest bardzo sympatyczny. - zaklaskała radośnie w dłonie – A już wkrótce go poznasz.
Szczerze w to wątpiłam. Mina lekko jej zrzedła, chyba nie wyglądałam na przekonaną.
 - Wychodzę dzisiaj wieczorem. - powiedziałam spokojnie i skierowałam się w stronę schodów chcąc jak najszybciej się ulotnić.
- Z kim idziesz ? Znam go ? O której wrócisz ? Gdzie idziecie ?
- Z kolegą, nie znasz go. Jeszcze nie wiem gdzie idziemy, ale na pewno wrócę przed dziesiątą. - odpowiedziałam próbując zmusić się do uśmiechu
 Chwilę później siedziałam w swoim pokoju, wpatrując się w topniejące sople lodu zwisające z krawędzi rynny i rozmyślałam. Kiedy tu weszłam zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Okno było otwarte na oścież, co było dosyć dziwne bo nie pamiętam żebym je tak zostawiała, a nie mogła tego zrobić mama bo pokój był zamknięty na klucz. Coraz częściej kiedy wchodziłam tu po mojej dłuższej nie obecności wyczuwałam czyjąś obecność. Coraz częściej czułam się tu obco i nieswojo.
 Dochodziła szósta więc powinnam zacząć się przygotowywać. Chodziłam po pokoju w tę i
z powrotem szukając czegoś odpowiedniego. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałam w co się ubrać.
 W końcu założyłam zwykły biały sweter i granatowe rurki, po czym zrobiłam delikatny makijaż i dokładnie wytuszowałam rzęsy. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, musiałam przyznać że wyglądam całkiem nieźle.
 Spojrzałam na wyświetlacz komórki, było pięć po szóstej. Podeszłam do okna zawstydzona tym że spóźniam się na pierwsze spotkanie, ku mojemu zdziwieniu na podjeździe było pusto. Rozejrzałam się ale po chwili odetchnęłam z ulgą i podeszłam do lustra żeby rozczesać włosy. Kiedy skończyłam, były gładkie i błyszczące, ułożyłam je palcami po czym usiadłam z powrotem przy oknie opierając twarz na dłoniach.
 Posiedziałam tak chwilę. Po pewnym czasie za oknem zaczął padać deszcz ze śniegiem. Skierowałam swój wzrok na komórkę. Półnagi Mark Wahlberg uśmiechał się do mnie z czarno białej tapety eksponując przy tym umięśnioną klatkę piersiową. Była za piętnaście siódma.
 Byłam już lekko zniecierpliwiona ale dalej wyrozumiale próbowałam wmawiać sobie że coś mu wypadło i na pewno za chwilę przyjedzie. Ale tak się nie stało. Z każdym przejeżdżającym samochodem ulatniała się ze mnie nadzieja.
 Wkrótce moje rozdrażnienie ustąpiło miejsca głębokiemu rozczarowaniu. Skarciłam się w myślach za to że zrobiło mi się przykro. To nie ma sensu, przecież prawie go nie znam, więc dlaczego miałabym przejąć się tym że nie przyszedł. Ale się przejęłam, choć teoretycznie nie powinnam. Jeżeli facet wystawia cię do wiatru, to zawsze boli,  czy go znasz nie ma znaczenia.
 ' Przestań gapić się na każdy przejeżdżający samochód, jak jakaś naiwna idiotka. On nie przyjedzie. Przecież wiesz. ' - usłyszałam cichutki, niezadowolony głos w mojej głowie. Wiedziałam.
 Przebrałam się w coś wygodniejszego i zeszłam na dół. Mama siedziała na kanapie i oglądała ' The Jerry Springer Show ', kiedy mnie zobaczyła, ułożyła się wygodniej na swoim miejscu i zapytała.
- Wychodzisz już ?
- Tak.
 Spojrzała na mnie i cmoknęła z dezaprobatą.
- Idziecie na siłownie ? - zapytała, mierząc moje sprane dresy, podejżliwym wzrokiem.
- Nie, idę się przejść. Sama. - powiedziałam w momencie kiedy na ekranie jakaś otyła afroamerykanka zamachnęła się żeby uderzyć stojącą obok blondynkę.
- Masz telefon ? Robi się już ciemno.
- Wrócę przed dziesiątą. - powiedziałam zarzucając na siebie kurtkę.
 I wyszłam. Na zewnątrz było zimno, mój oddech po chwili zmienił się w mały obłoczek gęstej pary. Śnieg nie przestawał padać, to chyba już ostatni tej zimy. Poczułam jak płatki topią się w moich włosach pozostawiając po sobie mokre ślady, zarzuciłam na głowę kaptur i rozejrzałam dookoła. Ciemny las dookoła wyglądał dziś jeszcze mroczniej niż zazwyczaj. Powyginane spazmatycznie, konary drzew rzucały złowrogie cienie, a jedynym źródłem światła były migocące w sklepieniu niebieskim gwiazdy. Zawahałam się, ale po krótkiej chwili namysłu puściłam się biegiem w głąb lasu. Splątane na ziemi korzenie utrudniały mi pokonywanie kolejnych metrów i kilka razy omal się nie przewróciłam, ale nawet to nie powstrzymało mnie przed wznowieniem biegu. Po kilku minutach dotarłam do niewielkiej polany położonej w głębi lasu, w tym miejscu odsunięte od siebie korony drzew ukazywały skrawek usianego gwiazdami nocnego nieba. Znałam to miejsce. Zawsze spacerowałam tędy kiedy było mi źle, musiałam coś przemyśleć lub po prostu naszła mnie ochota.
 Zamknęłam oczy i usłyszałam szemranie zimnego strumyka płynącego nieopodal. Podbiegłam w jego stronę, nie patrząc pod nogi i potykając się kilka kroków o wystające korzenie drzew. Strumień był bardzo wąski, liczne kamienie odbijały księżycową poświatę, rozchlapując wodę dookoła. Kiedy zanurzyłam w nim dłoń przeszył mnie zimny dreszcz i wyciągnęłam z niego rękę, tak samo szybko jak ją tam wsadziłam. Woda była lodowata.
 Nocną ciszę zakłócaną jedynie cichutkim szelestem wody rozbijającej się o brzegi strumyka przerwało nieludzkie wycie. Wycie tak głośne i przerażające że zmaterializowało elektryzujący dreszcz który przebiegł po moim kręgosłupie i uniósł włoski na karku. Odgłos tak mroczny że dociera przez uszy i mózg do zwierzęcych instynktów które dawno temu zatarła w nas cywilizacja.
Wilki.
 Poczułam narastający niepokój, ale po chwili uspokoiłam się tłumacząc sobie że dźwięk dochodzi z daleka i pozostałam w poczuciu złudnego bezpieczeństwa. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w szelest wody w strumyku i wpuściłam do płuc wilgotne powietrze pachnące sosną, mokrym mchem i... sierścią.
 Odtrąciłam jednak tę myśl i puściłam się biegiem wzdłuż strumyka. Bieganie zawsze mnie odprężało. Oddychając głęboko zamknęłam oczy i pozwoliłam zimnemu wiatrowi kłuć delikatnie moje policzki i przeczesywać włosy. Dopamina powoli rozlewała się po moich żyłach, powodując przyjemne dreszcze na mojej rozgrzanej od biegu skórze. Biegłam tak uniesiona euforią czując niesamowitą wolność. Wrażenie że teraz nikt nie może mi absolutnie niczego zakazać. Zastrzyk endorfin spowodowany biegiem wywołał uśmiech na mojej smaganej wiatrem twarzy.
 Nagle poczułam zderzenie, jakbym wbiegła w mur. Impet uderzenia sprawił że zatoczyłam się do tyłu i upadłam na zimną wilgotną glebę. Zakręciło mi się w głowie w której wykwitł ogromny ból, po dłuższej chwili której potrzebowałam na odzyskanie świadomości usłyszałam wiązankę przekleństw, dochodzących zapewne z ust mojego napastnika. Owa postać siedziała na ziemi rozmasowując czoło i posyłając mi rozgniewane spojrzenia. Był to chłopak z kędzierzawymi włosami w odcieniu słomkowego blondu.
 Sekundę później do moich uszu doleciał warkot, który niewątpliwie nie należał do chłopaka. Z za drzew wyłoniła się wataha wilków, ich srebrzyste futro falowało na wietrze odbijając srebrzystą łunę księżycowego światła, przedzierającego się przez korony drzew. Wyglądały majestatycznie i... groźnie.
 Znieruchomiałam, strach sparaliżował moje mięśnie. Chłopak wstał pośpiesznie, nie tracąc czasu na takie drobiazgi jak strzepywanie ziemi z ubrania, która w tej chwili zmieszana z innymi elementami ściółki leśnej zdobiła jego garderobę. Przebiegł koło mnie łapiąc za mój nadgarstek i ciągnąc mnie za sobą. Widząc że dalej wlepiam spanikowany wzrok w biegnące w naszą stronę wilki, ścisnął mocniej moją rękę.
- Biegnij! - krzyknął tonem nieznoszącym sprzeciwu, ciągnąc mnie za sobą.
 Oprzytomniała pod wpływem, ukłucia w nadgarstku, wstałam i puściłam się biegiem w przeciwną stronę, prawie go wyprzedzając.
Biegliśmy przez las na złamanie karku, cudem nie łamiąc sobie przy tym nóg. Nie mogliśmy tak biec w nie skończoność, z każdą sekundą odległość dzieląca nas od watahy malała, napawając nas coraz większym strachem. Kiedy przebiegaliśmy koło rozłożystego dębu z nisko osadzonymi gałęziami, chłopak przystanął.
- Na górę. - poinstruował mnie ciężko dysząc. Zawahałam się niepewna czy dam radę wdrapać się dostatecznie wysoko, ale z racji że nie uśmiechało mi się zostawać na jednej płaszczyźnie z rozwścieczoną watahą, posłusznie wdrapałam się na pobliską gałąź. Chłopak uczynił to samo. Wdrapywaliśmy się tak po konarach wielkiego drzewa, do momentu aż nie poczuliśmy się wystarczająco bezpiecznie aby zaprzestać wspinaczki.
 Wilki zebrały się pod drzewem, okrążając je kolejno. Chyba liczyły że któreś z nas spadnie. Obserwowałam w napięciu jak skaczą na gałąź, żeby zaraz się z niej ześliznąć i wylądować na ziemi. Po kilku minutach, widocznie znudzone tą zabawą w kotka i myszkę, godnie ruszyły w stronę z której przybiegliśmy. Odetchnęłam z ulgą. Chłopak widząc oddalającą się watahę zrobił to samo, na jego chudej spoconej twarzy dostrzegłam cień uśmiechu.
Siedzieliśmy na gałęziach opierając się o pień ogromnego drzewa i patrzyliśmy na znikające w leśnej gęstwinie sylwetki wilków. W tej chwili, gdy napięcie zaczęło opadać, moje zdziwienie i strach zaczęły przeradzać się w rozpaczliwą wściekłość i irytację.
- Co to miało być ? - warknęłam na usadowionego na sąsiedniej gałęzi chłopaka. - Chciałeś żeby cię rozszarpały ? Kto normalny biega po lesie ze stadem wilków o tej porze ?
- W zasadzie to wilki nie tworzą stad,  - odparł beznamiętnie, najwyraźniej nie poświęcając moim krzykom więcej uwagi, niż uważał za potrzebne - tylko watahy. - dodał nawet na mnie nie patrząc. W tym momencie moja irytacja dodatkowo wzrosła.
- Taaak ? W takim bądź razie mogłam cię tam do nich zrzucić. Wtedy mógłbyś lepiej poznać ich obyczaje! - nie przestawałam krzyczeć.
- Odwal się. Gdybym cię stamtąd nie zabrał, rozszarpałyby cię. - on tez zaczynał podnosić głos.
- Gdybyś na mnie nie wpadł, nie zaczęłyby mnie gonić!
- A więc to moja wina ? Jaka normalna dziewczyna biega w nocy po lesie, jeszcze do tego z zamkniętymi oczami ?
- Gdybyś się nie szlajał po niebezpiecznej części lasu pewnie by tu nie przybiegły. - w pewnym momencie zrobiło mi się głupio że zaczęłam na niego krzyczeć i poczułam wyrzuty sumienia spowodowane tym że wylałam na niego całą frustrację która zbierała się we mnie przez cały dzień. Przecież on tylko uciekał przed wilkami. Powinniśmy się oboje cieszyć że nic nam nie jest. Ale zamiast tego umilkliśmy. Czułam że powinnam przeprosić za mój wybuch ale słowa uwięzły mi w gardle. Dopiero teraz mogłam się mu dokładniej przyjrzeć. Miał krótkie blond włosy w grzywką, zadziornie opadającą mu na oczy w kolorze jasnego błękitu, o odcieniu tak zimnym że na sam widok po moich plecach przebiegł dreszcz. Był nie wysoki i szczupły. Nie był tak przystojny jak Kevin, ale miał w sobie coś przyciągającego uwagę. Oczy. Zdawały się przeszywać na wylot każdego na kim dłużej zawiesiły wzrok.
- Jestem Rebecca. - przemogłam się ale odpowiedziała mi jedynie cisza.
- Christopher. - powiedział po chwili, jakby z wahaniem i spojrzał na mnie nieco cieplej, jednak nie przestając świdrować mnie spojrzeniem lodowatych oczu.
_______________________________
Mam nadzieję że nie zawiodłam nikogo zbytnio. Postaram się żeby następne rozdziały były ciekawsze. Czytajcie, komentujcie i głosujcie w ankiecie to bardzo motywuje :D Dzięki temu pokonuje czasem swoje lenistwo i coś tu piszę.