niedziela, 13 kwietnia 2014

Promise, Rozdział 7

 Po raz kolejny upadłam na ziemię boleśnie raniąc sobie kolana. Usłyszałam tuż nad sobą głośny, mrożący krew w żyłach śmiech, ale kiedy podniosłam głowę żeby zlokalizować jego źródło, nikogo nie dostrzegłam. Świat spowijała mgła, wyciągając w moją stronę swoje długie, zimne palce, zupełnie jakby próbowała mnie w nie schwytać.
U moich stóp wiła się długa ścieżka, otoczona leśną gęstwiną, nad którą rozciągało się bezgwiezdne niebo w kolorze tak głębokiej czerni, że przez chwilę myślałam że jego ciemność zaraz mnie pochłonie. Upiorny chichot powrócił, dzwoniąc mi w uszach i przyprawiając o drżenie, zakamarki ciała i duszy których istnienia nawet nie podejrzewałam. Głos zdawał się należeć do kobiety. Nie miałam zbyt wiele czasu aby utwierdzić się w tym przekonaniu, bo śmiech nagle ucichł, pozostawiając po sobie jedynie echo pobrzmiewające gdzieś w oddali.
Wytarłszy poranione dłonie w materiał spodni, podniosłam się z ziemi, z zamiarem ponowienia mojego szaleńczego biegu, jednak kilka metrów dalej zahaczyłam o wystający z ziemi korzeń i ponownie wylądowałam na kamienistej ścieżce. Stwardniałe korzenie wyrosły spod ziemi i oplotły szczelnie moje nogi tak że nie mogłam wstać ani nimi poruszyć. Zaczęłam panikować i poczułam jak zaczyna brakować mi świeżego powietrza. Zaczęłam krzyczeć ale ku mojemu przerażeniu z mojej krtani nie wydobył się żaden, choćby najcichszy dźwięk.
Nagle coś poruszyło się w zaroślach, jednocześnie przykuwając moją uwagę. Wyczekująco spoglądałam w tamtą stronę spodziewając się najgorszego. Zamarłam kiedy z zarośli wyłoniła się czyjaś wysoka sylwetka i zaczęła powoli się do mnie zbliżać. Gdy dzieliło nas kilka metrów rozpoznałam w niej Kevina. Kiedy go zobaczyłam kamień spadł mi z serca. Jednak gdy tylko uważniej mu się przyjrzałam, ogarnął mnie nie dający się stłumić niepokój. Lub jak kto woli – strach.
Jego ręce aż po łokcie skąpane były we krwi, a oczy zaszły szarawą mgłą szaleństwa, przywodzącą na myśl oczy ślepca. Nie wyrażały żadnych emocji, straciły swój blask i żywy orzechowy odcień, zupełnie jakby były... martwe.
W jednej chwili zwątpiłam w jego dobre zamiary i ogarnęło mnie przerażenie. Zaczęłam szarpać skamieniałe korzenie, łudząc się że zdołam uwolnić skrępowane kończyny. Kevin z obojętnym wyrazem twarzy wytarł ręce w spodnie, zostawiając na nich krwawe smugi i skierował wzrok w moją stronę. W jego oczach dało się wypatrzeć jedynie pustkę, jednak nie było mi dane przyglądać się im zbyt długo. Wyciągnąwszy z kieszeni mały ostry przedmiot zbliżył go do mojej klatki piersiowej. Ostrze błysnęło w blasku księżyca. Z przerażeniem stwierdziłam że był to nóż myśliwski. Chwycił pewniej rękojeść, po czym zręcznie wbił go w moje serce i przekręcił rozrywając znajdujące się w pobliżu mięśnie i płuca. Ból wypełnił całe moje ciało, zaczynając od serca aż do opuszków palców. Zaszumiało mi w uszach i opadłam ciężko na ziemię. Kevin wyjął nóż z mojego ciała, wytarł ostrze w rękaw koszuli którą miał na sobie, niszcząc ją jeszcze bardziej i spojrzał na mnie niewidzącym wzrokiem. Jego oczy były takie zimne. Zapragnęłam krzyczeć, z bólu, strachu i bezsilności, ale powietrze uchodziło ze mnie w zastraszającym tempie. Krew stopniowo ze mnie uciekała, zostawiając puste, stygnące ciało, bez śladu ducha. Nie przypuszczałam że umrę leżąc na jakiejś zapomnianej ścieżce w leśnej puszczy, w kałuży własnej krwi. Czułam jak z każdą kroplą wydostającą się na zewnątrz uchodzi ze mnie życie, stawałam się jakby lżejsza. Dążąc do stanu kompletnej nieważkości, w którym będę mogła odlecieć. Po chwili moje ciało ogarnęło kojące uczucie ciepła, a ja poczułam że za chwilę będę mogła wzbić się w powietrze i uciec, do miejsca w którym nic nie będzie się już mnie liczyło.
Usłyszałam, czyiś przytłumiony głos. Dźwięk wydawał się być zniekształcony, zupełnie jakbym znajdowała się pod wodą i ktoś wołał mnie z lądu. Słowa przenikałyprzez gęstą mgłę która spowijała przestrzeń dookoła.
Moje imię.
Opierając się wrażeniu że ktoś mnie woła, czułam jak odpływam, lewituję gdzieś w otchłani, zawieszona między złudzeniem a rzeczywistością.
Jednak po chwili czyjś gorączkowe wołanie wyrwało mnie z przepaści sennego koszmaru.

Zachłysnęłam się powietrzem i ocknęłam, bijąc pięściami powietrze dookoła mnie. Jednak moja ręka trafiła na coś ciepłego i twardego. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam twarz Kevina który trzymał mnie w ramionach i wpatrywał się we mnie zaskoczony, swoimi – dzięki Bogu, na powrót pełnymi ciepła orzechowymi oczami. Kołdra leżała poskręcana w nogach łóżka. A ja próbując złapać oddech, cała mokra, od potu patrzyłam na Kevina całkiem zdezorientowana. Na wspomnienie tamtego koszmaru i jego zimnych przenikliwych oczu zapragnęłam mu się wyrwać i z całej siły odepchnęłam go od siebie.
- Spokojnie, to był tylko zły sen - powiedział przytulając mnie – nic ci nie grozi – szepnął a ja objęłam go rękoma, mimo wciąż powracającego wspomnienia jego pustego wzroku. Zapragnęłam wtulić się w niego i nie pozwolić mu odejść.
Już sama nie wiedziałam co czuję, albo raczej co powinnam czuć. Ale jedno było pewne, jego obecność działała na mnie uspokajająco. Poczucie bezpieczeństwa którego doświadczałam za każdym razem kiedy był w pobliżu, sprawiało że desperacko pragnęłam jego bliskości.
W jednej chwili przypomniałam sobie gdzie się znajduję oraz powód dla którego tu jestem. Mimowolnie zadrżałam na wspomnienie wczorajszego wieczoru i tego co omal mnie nie spotkało. Kevin chyba to wyczuł bo otoczył mnie szczelniej ramionami.
- Zimno ci? - zapytał z wyraźnie zatroskaną miną.
Pokręciłam głową w zaprzeczającym geście nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Chwilę tak posiedzieliśmy w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie, odgłosem bicia naszych serc. Jego biło powoli i miarowo, natomiast moje łomotało jakby próbowało wyrwać się z piersi. W pewnym momencie Kevin wstał i zaczął kierować się w stronę drzwi.
- Poczekaj – zawołałam zanim zdążył przekroczyć próg – może mógłbyś...
- Mam z tobą zostać? - zapytał widząc moje zmieszanie. Kiwnęłam głową i z powrotem opadłam na poduszki, zażenowana swoim brakiem odwagi.
On jakby się nad czymś zastanowił, ale już po chwili wśliznął się pod kołdrę obok mnie. Przysunęłam się bliżej niego, na co on objął mnie ramieniem pozwalając mi się w niego wtulić. Po kilku minutach poczułam że odpływam, wsłuchana w szybki ale miarowy rytm bicia jego serca.


Następnego dnia obudził mnie chłodny powiew wiosennego wiatru. Zadrżałam z zimna i szczelniej opatuliłam się kołdrą wdychając jej przenikliwy, cytrusowy zapach. Poleżałam tak jeszcze chwilę rozkoszując się ostatkami snu z którego wyrywały mnie promienie słońca wpadające przez otwarte okno. Ten sen nie był straszny, jak tamten który przyśnił mi się wczorajszego wieczoru. Sama obecność Kevina zdawała się odpędzać koszmary. Był jak lek na uspokojenie, tylko jego chyba nie dało się przedawkować.
Zamrugałam kilka razy aż obraz w mojej głowie wyostrzył się i byłam w stanie zobaczyć cyfry na wyświetlaczu elektrycznego budzika. Dochodziła 11. Dopiero gdy otrząsnęłam się z letargu dotarło do mnie że powinnam już dawno wstać, a mama pewnie już dzwoniła do mnie z 800 razy. I pewnie dzwoniła też do Eve.
Miałam tylko cichą nadzieję że przyjaciółka przez przypadek mnie nie wyda.
Niewiele myśląc, czym prędzej zerwałam się z miejsca, żeby zaraz potem uświadomić sobie że strona po której spał Kevin jest zaścielona, a łóżko puste.
Omiotłam pokój wzrokiem w poszukiwaniu czegoś do ubrania, ale zaraz potem przypomniałam sobie że mój sweter i spodnie nadają się już tylko do wyrzucenia. Kiedy weszłam do łazienki uradowana znalazłam tam podkoszulek, stanik i czarne rajstopy które miałam na sobie poprzedniego dnia. Reszta już niestety nie nadawał się do noszenia, może z wyjątkiem kurtki i znoszonych trampek które powinny czekać na mnie na korytarzu.
Gdy tylko zakończyłam wykonywanie porannych czynności toaletowych, postanowiłam poszukać Kevina. Weszłam w tym celu do kuchni, gdzie znalazłam jedynie karteczkę z informacją że jest za domem i żebym odgrzała sobie na śniadanie naleśniki.
Około 10 minut później, po skończonym posiłku, wyszłam na zewnątrz. Prawie natychmiast uderzył we mnie chłodny wiosenny wietrzyk, owiewając twarz i rozrzucając włosy we wszystkich kierunkach. Rozejrzawszy się dookoła stwierdziłam że okolica wygląda dużo mniej strasznie niż wczorajszego wieczoru. Do stropu ganku przytwierdzona była duża drewniana huśtawka. Przykryta grubym pledem w odcieniach wyblakłego błękitu i cichutko pobrzękiwała na wietrze metalowymi łańcuchami. Dookoła rozciągała się duża polana, otoczona wysokimi iglastymi drzewami.
Było pięknie a za razem obco. Las wzbudzał we mnie niepokój a na samą myśl że miałabym tam wejść po zmroku napawała mnie strachem i wywoływała dreszcze, które bynajmniej nie należały do przyjemnych.
Na skraju polany, nieopodal niewielkiego jeziora mieściła się duża rozlatująca się szopa, która ze względu na swoje rozmiary musiała pełnić również funkcję garażu. Przed prowizorycznym budynkiem stał Jeep Wrangler należący do Kevina, który właśnie nachylał się nad otwartą maską i dokręcał coś w samochodzie. Korzystając z tego że stał do mnie tyłem, zbliżyłam się kilkanaście metrów żeby móc lepiej mu się przyjrzeć i trochę go poobserwować.
Miał na sobie jedynie czarne adidasy, spodnie od dresu i biały podkoszulek. Zastanowiłam się przez chwilę czy nie jest mu zimno i odruchowo szczelniej zacisnęłam poły kurtki.
Z fascynacją obserwowałam grę mięśni na jego ramionach i plecach osłoniętych jedynie cienkim materiałem podkoszulka. Kiedy.
Nagle naszła mnie nieodparta ochota na to żeby ich dotknąć. Ciekawa jego reakcji, postanowiłam zakraść się do niego od tyłu i trochę go wystraszyć. Najciszej jak tylko potrafiłam, sunęłam przez polanę, ostrożnie stawiając kroki aby nie wywołać nawet najmniejszego dźwięku. Jednak on musiał wyczuć moje intencje bo kiedy byłam już wystarczająco blisko i wyciągnęłam ręce żeby chwycić go za ramiona, on nagle obrócił się twarzą do mnie, złapał mnie za nadgarstki i przekręcił tak że gdyby teraz mnie puścił niewątpliwie upadłabym na ziemię i potłukła sobie przysłowiowe cztery litery. Syknęłam z bólu, a on słysząc to odruchowo rozluźnił uścisk.
- Co ty robisz? - zapytał, przyglądając mi się badawczo, jakby nie rozumiejąc moich zamiarów.
- Ja tylko... - zająknęłam się niepewna jak wytłumaczyć swoje zachowanie.
Jak on to zrobił? To pytanie coraz bardziej mnie nurtowało. Przecież to prawie nie możliwe żeby mnie usłyszał, poruszałam się praktycznie bezszelestnie.
- Skąd wiedziałeś...? - to pytanie opuściło moje usta zanim zdążyłam pomyśleć czy aby na pewno powinno. Przecież to tak jakbym przyznawała się do winy!
Uniósł brew, udając że nie ma pojęcia o czym mówię i pomógł mi się wyprostować, jednak w dalszym ciągu nie wypuszczając mnie z objęć.
- Wiedziałeś że idę... - wybąkałam głupio, zanim zdążyłam zastanowić się nad sensem tych słów.
- Posłuchaj – powiedział i założył mi kosmyk włosów za ucho – Ja zawsze wszystko wiem. - uśmiechnął się łobuzersko, ale odniosłam wrażenie że mówi poważnie.
Postawił mnie stabilnie na ziemi, żeby za chwilę odwrócić się do samochodu i na powrót zanurzyć w plątaninie przewodów i rur otaczających silnik Jeep'a. Po chwili postawił na ziemi zniszczoną deskorolkę która dotychczas opierała się o bok auta i uprzednio kładąc się na deck'u, wsunął się pod samochód.
- Jeep się zepsuł? - zapytałam niby od niechcenia, żeby tylko skierować rozmowę na inny tor.
- Nie, tylko wymieniam gaźnik. – spod samochodu dobiegł mnie jego głos, na co zrobiłam tylko mądrą minę udając że wiem o co chodzi.
- Może ci jakoś pomóc? - zapytałam na co on wysunął się spod samochodu, przejechał po mnie spojrzeniem i przewiesił sobie brudną od smaru szmatę przez ramię.
- W sumie to przydałaby mi się twoja pomoc. - powiedział po chwilowym zastanowieniu - Wejdź do szopy. Widzisz tamte drzwi? - zapytał wskazując palcem ciemno zielone podrdzewiałe wejście w głąb szopy - Za nimi powinny znajdować się regały z narzędziami. Na jednym z nich leży czerwona skrzynka, a w niej klucze. Przynieś mi dwunastkę i siódemkę.
Pośpiesznie weszłam do szopy, w środku pachniało smarem i farbą. Ten zapach przywodził na myśl kilka wspomnień z mojego jakże krótkiego dzieciństwa. Zawsze kiedy tata wracał z misji do domu, pomagałam mu naprawiać i przerabiać starego forda mustanga. Stare samochody od zawsze go pasjonowały. Niektóre z nich nawet nazywał. Nasz mustang nosił imię Eleanor.
Nacisnęłam klamkę i popchnęłam drzwi, po kilku sekundach siłowania się, ustąpiły z głośnym skrzypnięciem. Kiedy weszłam do pomieszczenia, od razu zobaczyłam ściany pokryte drewnianymi półkami, które aż uginały się pod ciężarem wypchanych po brzegi skrzynek z narzędziami, w rozmaitych rozmiarach i kolorach. Posadzka wylana była betonem, który gdzie nie gdzie upstrzony był tłustymi plamami benzyny lub farby. Jedynym źródłem światła, było malutkie okienko znajdujące się po lewej stronie. Z pustych fragmentów ścian odchodziła oliwkowo zielona farba. Szopa ewidentnie wymagała remontu.
Moją uwagę przykuły metalowe drzwi. Były wykonane z nowej błyszczącej stali, w idealnym stanie co znacznie odróżniało je od reszty pomieszczenia. Podeszłam bliżej. Ktoś postawił przy nich regał, tak aby blokował ich otwarcie, ale gdybym tylko dała rady przesunąć go kilka centymetrów, bez problemu zdołałabym je otworzyć.
Nie bądź ciekawska.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zatrzymałam wzrok na czerwonej metalowej skrzynce o której mówił Kevin.
Powinnam już wracać, on zaraz się zorientuje że coś długo mnie nie ma.
Chwilę jeszcze walczyłam ze sobą, po czym z całej siły naparłam na boczną ścianę regału. Ani drgnął.
Oddaliłam się na krok i z rozpędu popchnęłam rękoma ciężki mebel, zaraz poczułam jak odsuwa się ode mnie na kilka centymetrów. Został jeszcze tylko kawałek. Cofnęłam się kilka metrów i z całej siły przywaliłam nogą w regał, który z głośnym łoskotem odsunął się na wymaganą odległość. Ze stojących na nim skrzynek wypadło kilka śrubokrętów i potoczyło się po betonowej podłodze.
Przekręciłam utkwiony w zamku klucz i popchnęłam drzwi, które ustąpiły, z cichutkim jękiem.
Było ciemno. Po chwili odszukałam ręką na ścianie włącznik światła. Żarówka zawieszona pod sufitem rozbłysła słabym żółtym światłem ukazując pomieszczenie w pełnej okazałości. Na środku średnich rozmiarów pomieszczenia, stał duży metalowy stół na którym leżały jakieś metalowe części, rozebrana lufa pistoletu i szara bawełniana szmatka. Na ścianach zawieszone były gablotki i szafki, w kilku z nich znajdowały się różne rodzaje nowoczesnej broni palnej. Rozpoznałam shotgun'a, berettę i AK-47 ale było ich o wiele więcej. W rogu pod ścianą stało kilka stojaków na karabiny snajperskie.
Zszokowana weszłam w głąb pomieszczenia. Przełknęłam głośno ślinę i roztrzęsionymi rękoma dotknęłam szyby jednej z gablotek.
Po co mu to wszystko?
Przecież to wygląda jak jakaś cholerna piwnica seryjnego mordercy.
Na miękkich nogach zaczęłam cofać się tyłem, z powrotem w stronę drzwi. Zrobiło mi się przeraźliwie zimno. Zastanawiałam się co powinnam zrobić, wrócić do niego i udawać że nic nie zobaczyłam czy po prostu zacząć uciekać.
Z zastanowienia wyrwał mnie czyjś ciepły oddech na moim karku. Już miałam się odwrócić kiedy usłyszałam, ciche:
- Nie powinno cię tu być...
A potem tylko trzask zamykanych drzwi.
______________________________________
Tak wiem jestem okropna że nie wstawiałam nic przez prawie 2 miesiące. Bardzo was za to przepraszam ale natłok obowiązków mi to uniemożliwił. Dziękuję za 4600 wyświetleń i kazdy komentarz, to bardzo budujące. Postaram się wstawić następny rozdział w ciągu 2 - 3 tygodni. Zachęcam do dalszego komentowania i zapraszam was do zakładki Bohaterowie.
WAŻNE: Byłabym wam wdzięczna gdybyście pomogli mi wymyślić tytuł dla tego opowiadania, bo Promise nie za bardzo mi odpowiada.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ UKAŻE SIĘ GDY BĘDZIE MINIMUM 7 KOMENTARZY POD TYM POSTEM ^^